Oxygenium.pl

Strefa Outdooru

Outdoor Adventure

Trzy Żywioły Outdooru

Frower Power

Dwukołowe lewitacje

Skala Trudności G3R



Sporty przestrzenne


Nurkowanie
Zakrzówek


Trail Marathon
Mogielica


Snowboard
Kasprowy


Snowboard
Tatry Zach. SKvs.PL


Adventure Racing
Rajd 360 - Beskid Śląski


Winter Treking
Tatry Zachodnie


Trailrunning
Tatry Zachodnie SK


Treking
Góra Cyc - Góry Atbaj


Nurkowanie | Freediving
Morze Czerwone


Treking
Gebel St Katrin - Synaj


Wyprawa wspinaczkowa
Pakistan 2008


G3R Wallpapers
Stoh - panorama by Wojtek 'Failo' Zdebski
Tapety pulpitu



Panoramy
Stoh - panorama by Wojtek 'Failo' Zdebski
Zobacz galerie górskich panoram



Panoramy 360°
Szymoszkowa FR
Big Berta
| Kładki



Filmiki
(kliknij prawym i użyj funkcji "Zapisz element docelowy jako...")

2008-00-30
Vlk. Choc [24.3MB]
2008-00-30
Szczebel [6.6MB]


Top Secret


North Face Adventure Trophy
2006, 28.04-3.05
North Face Adventure Trophy 2006

 

 

 

 


Trzy wschody słońca w jeden dzień

Milczące Tatry.... zatopione w gęstej mgle podwieszonej białą firaną pod przełęczami, zakrywającej wierzchołki szczytów.... wąska ścieżka wije się w górę znikając w morzu mgieł... zimny wiatr chłosta nasze twarze, poruszamy się rytmicznie w górę, serce wybija rwane, nieregularne rytmy, szarpany oddech sygnalizuje, że akcja rozkręca się na dobre. Tak zaczyna się tegoroczny North Face Adventure Trophy. Mamy niespełna 80 godzin czasu na pokonanie sześciu etapów, kilku zadań specjalnych i ponad 225kilometrową trasę w górach...

Bieg na orientację (BnO) ulicami Zakopanego mija szybko i stanowi tylko niezłą uwerturę i dobrą okazję do przywitania się ze znajomymi, których w natłoku ostatnich przygotowań w bazie nie było czasu odnaleźć. Wyszukiwanie punktów kontrolnych (PK) w BnO zajmuje nam nieco ponad 40minut, zaraz po zakończeniu biegu ruszamy na trekking wysokogórski w Tatry. W kategorii Masters w trasę tegorocznego NFAT wyrusza 26 czteroosobowych ekip, w kategorii Amator ruszamy jako jedna z 57 ekip. Łącznie na starcie zjawia się 222 zawodników reprezentujących 16 krajów.

Tatry, choć to już początek maja, nadal straszą surowym, na swój sposób pociągającym wyglądem. Słońce chowa się za kordonem ołowianych chmur, niebo zaczyna pękać, siąpi lekki deszcz. Szybko pokonujemy grań wzdłuż Goryczkowych Czub, na Kasprowym nasze twarze smaga zamarzający w lodowe drobinki deszcz. Stąd ekspediujemy się dynamicznym mikstem jazdy na butach i zbiegania do schroniska w Murowańcu potwierdzając kolejny PK. Za chwilę trasa napierających nieprawdopodobnym tempem zespołów kat. Masters i Amator rozchodzi się, podążamy wąską ścieżką pod Suchy Waksmundzki Wierch. Godzinę drogi od przełęczy na trafiamy na korek żywcem wyjęty z Krupówek - kilka ekip zdezorientowanych szuka szlaku. Od tego momentu 10 osób pracujących jak jeden zespół tropi zagubione zielone ślady szlaku. Po kilku minutach jest. Jest, ale nieprzetarty. Ruszamy momentami brnąc w śniegu po uda, przecierając dziewiczą ściężkę. Czas płynie nieubłaganie. Z wolna zapada zmierzch, a ja zaczynam czuć smak North Face Adventure Trophy..

A po drodze znów trasa Amator przecina się z trasą Masters i mijają nas przebiegające w szalonym tempie trzy ekipy zaliczane do głównych faworytów imprezy, dwa polskie zespoły Salomona i czeski Salomon-Nutrend. Ich tempo powala, ale jednocześnie motywuje. Skoncentrowane twarze, bieg w śniegu po kolana, dziewiąta godzina rajdu. Nadludzie..?

Po zaliczeniu kolejnego punktu ruszamy w dół do Zakopanego, które błyszczy w dole malutkimi światłami domów. Kemping pod Krokwią, miejsce Przepaku 1. Kilka chwil na wrzucenie ciepłej strawy zaserwowanej przez oragnizatorów, przepakowanie rzeczy i ruszamy na 3 etap. Za nami 12h od startu, czas na nocne MTB. Nie ukrywam, czekałem na ten odcinek. Początek to dość przyjemny podjazd stokami Gubałówki na Furmanów, gdzie usytuowano kolejny PK. A potem rozpoczyna się kilka najbardziej nierealnych kilometrów rajdu. Snopy światła z naszych czołówek rozbijają się o ścianę mgieł. Nie widać nic na odległość 5metrów. Śledzenie szlaku, który ma nas doprowadzić do kolejnego PK staje się sztuką. Nawigujemy z trudem. Kilometry płyną, zaczyna mżyć, a kilka minut później padać deszcz, naszym celem jest kolejny niewielki wierzchołek pod Kotelnicą w rejonie Białki Tatrzańskiej.

PIERWSZY WSCHÓD SŁOŃCA

Świta. Budzi się dzień. Milczące wioski, spowite mgłami łąki, w oddali majaczące szczyty bezimiennych pasm, przewijający się pod kołami asfalt. Zimno przeszywa ciała, "Pasztet" przykręca śrubę i podnosimy tempo jazdy. PK nr 8 zaliczony. Każdy kolejny zdobyty punkt na trasie NFAT podnosi morale, motywuje do tego, żeby napierać dalej. A kolejnym punktem ma być Przełęcz Knurowska wieńcząca 6 kilometrowy podjazd wijącym się stokami asfaltem. Zbliżamy sie powoli do 24 godzin napierania non stop bez minuty snu. Na przełęczy przeszywanej podmuchami zimnego wiatru, otulonej delikatnymi mgiełkami, ubieramy dodatkowe bluzy i ruszamy w dół kilkukilometrowym zjazdem do Ochotnicy. Ożywiający pęd powietrza, blat, szron osiadający na ubraniu - tak to wygląda przez kilkanaście minut. Przyjemność kończy się przy starcie zielonego szlaku na szczyt Lubania (1211m). Znam tą scieżkę, łatwo nie będzie, choć autochtoni informują nas, że snieg całkowicie stopniał, co jeszcze tydzień temu nie było takie oczywiste.

Wybrana przez nas opcja dotarcia na PK na Lubaniu wydaje się optymalna, choć może zabrzmi to trochę paradoksalnie - 2 godziny targamy rowery stromym północnym ramieniem Lubania. Ale jednak te dwie godziny to nic w porównaniu z czasem znajomych, którzy z przełęczy wybrali wariant jazdy czerwonym szlakiem -granią Lubania. Mając nad nami 2 godzinną przewagę na przełęczy (oni docierają tam o 6.15 , my o 8.15) tracą cała przewagę i na szczyt docieramy równocześnie - taki urok NFAT, dostajesz mapę z zaznaczonymi punktami kontrolnymi, które musisz zaliczyć, ale droga jaką tam dotrzesz zależy tylko od ciebie i twoich zdolności nawigacyjnych.

W partiach podszczytowych Lubania cierpią wszyscy tak samo, Mastersi, Amatorzy. Mozolne wyrywanie górze metra po metrze, niesienie roweru na plecach wysysa siły. Na wierzchołku ogrzewanym przyjemnym słońcem zabawiamy raptem kilka chwil, pora ruszać w kierunku kamieniołomu Wdżar, wykonać kolejne dwa zadania specjalne i zdążyć w limicie czasowym na Przepak nr 2 w Niedzicy. Zjazd z Lubania olśniewa, jesteśmy już 30 godzin non stop w akcji, ale tych kilka kilometrów ostrej jazdy w dół przywraca siły. Piękny singletrack wije się południowymi stokami Lubania, przyspiesza, nurkuje przełamaniami. Zjazdowa ekstaza. Coraz chętniej odpuszczam hamulce, szybkość uderza do krwi. Mijam kilka silnych ekip Masters - taka przewaga roweru fullsuspension w kamienistym terenie. Dla tych kilku chwil "downhill glory" warto było tutaj tachać 17kilogramowy sprzęt. Zaczyna się końcowy fragment zjazdu z uskokami, kilka razy koła odrywają się ze świstem powietrza w górę. Kończące zjazd uskoki na łąkach "dopalają" wrażenia. Kilka lotów, dropów, małych trików. Swąd przypalanych tarczówek, klocki hamulcowe dokonują żywota i ostatnie 2kilometry hamuję "metalem o metal".

Zadania specjalne wykonujemy błyskawicznie (wspinaczka i pokonanie na linie kamieniołomu) i docieramy do Przepaku 2 usytuowanego nad brzegami Jeziora Czorsztyńskiego, gdzie czeka na nas już kolejne zadanie - 20km kajaków. Po kilku godzinach zziębnięci wychodzimy na brzeg. Mija 39 godzin bez snu, 39 godzin w ciągu których bez przerwy poruszamy się naprzód. Decyzja jest prosta. Śpimy 1.5 godziny i wyruszamy na prawdopodobnie najcięższy etap, 42kilometrowy trekking przez Pieniny i Beskid Sądecki. Trudny start, ciała zanurzone jeszcze w lekkim śnie, powoli rozkręcamy się...

DRUGI WSCHÓD SŁOŃCA

Wierzchołki pienińskich szczytów wynurzają się o świcie ponad morza mgieł. Przepiękne pejzaże odwracają zupełnie uwagę od lekkiego głodu i porannego zmęczenia. Kilometry, podejścia, przełęcze, upływający czas, ciągła walka. Kilka godzin później nawigując uważnie docieramy na szczyt Gwoździanki - PK 21. Dwadzieścia jeden. Po raz pierwszy czujemy, że dotarliśmy naprawdę daleko, że pojawia się realna szansa ukończyć North Face AT, choć oczywiście nie ma mowy o lekceważeniu gór i trasy. Jeden błąd, jeden upadek, skręcenie kostki, o co przy zmęczeniu nietrudno i marzenia mogą prysnąć w ułamku sekund. Stopy płoną palącym ogniem, obtarcia dają się we znaki, w ruch idą lepce.

Niedzica. Przepak 2. Docieramy tu już po zmierzchu. Zmęczenie zaczyna odbijać się na naszym tempie. Może nie tyle jest to zmęczenie fizyczne, ile niemal samoistnie zamykające się oczy utrudniające poruszanie się naprzód - już prawie 60 godzin w natarciu i tylko 1.5h snu. Moje osiągnięcie jest niestety jeszcze bardziej "wyżyłowane", dzień przed startem nieprzespana noc, niewiele ponad godzina snu - czuję jak nawarstwia się jego debet.
Mimo to decydujemy się pod wpływem euforii ukończenia dotyczchasowych morderczych 5 etapów ruszyć "z marszu" na ostatni 6 etap - kolarstwo górskie. Błąd. Po chwili widzę, jak asfalt wiruje mi przed oczami i rozsuwa się, kierownica rozpływa się w rękach, nie jestem w stanie jechać prosto, mięśnie chcą i mogą, ale mózg fiksuje. Docieram do niebezpiecznego ogrodu "halunów" (czyt. halucynacji), granicy po przekroczeniu której - co słyszałem z opowiadań doświadczonych napieraczy - zaczynamy widzieć rzeczy, których nie ma ;) Chciałem to przeżyć na własnej skórze. Chwila zmagań z tym stanem, ale decyzja po 10minutach jest jedyna - czas moment pospać. Przypomina mi się opowiadanie znajomego o towarzyszu z ekipy , który podczas etapu MTB zasnął podczas jazdy i zaliczył poważną rozsypę. Chwila snu. Ożywienie. Teraz seria podjazdów, zaliczamy kolejne punkty kontrolne na wierzchołkach niewielkich pasm....

TRZECI WSCHÓD SŁOŃCA

Jesteśmy już naprawdę blisko końca trasy. Niebo podswietlaja pierwsze promyki światła rozrywając ciemne chmury. 2 punkty kontrolne do mety. Euforia zaczyna nam sie powoli udzielać, choć kilometry płyną wyjątkowo niemrawo. Na horyzoncie wyłaniają się drapieżne zęby Tatr Wysokich. Zaspane, ośnieżone, otulone delikatnymi mgłami. Trzy dni temu startowaliśmy gdzieś tam granią Czub Goryczkowych, które teraz majaczą w oddali. Przez trzy dni pokonywaliśmy kapitalną trasę, niezliczone podjazdy, podejścia, przełęcze i szczyty. Nie będąc pewni kolejnego odcinka, żyjąc z kilometra na kilometr, nie myśląc ani przez moment o abstrakcyjnie dalekiej mecie.
Godzina 9 rano... wpadamy na metę. Nieważna jest pozcja, zupełnie nieistotny czas. Te trzy doby, wszystkie przeżycia, kilometry zlewają się w jeden długi dzień. Nie czuję tego, że było to 70 godzin na górskich szlakach, słońce wzeszło trzykrotnie zanim przekroczyliśmy upragnioną linie mety. Skala przeżyć, intensywaność są niesamowite. Na mecie spotykamy znajome postaci, ludzi, których poznaliśmy w trasie. Zmęczone twarze, zamglone brakiem snu spojrzenia, ale pomiędzy tym wszystkim daje się odczuć radość... Teraz dociera do mnie czym tak emocjonują się Ci, którzy powracają tu każdego roku. North Face ma w sobie to Coś!

Sebastian