Oxygenium.pl

Strefa Outdooru

Outdoor Adventure

Trzy Żywioły Outdooru

Frower Power

Dwukołowe lewitacje

Skala Trudności G3R



Sporty przestrzenne


Nurkowanie
Zakrzówek


Trail Marathon
Mogielica


Snowboard
Kasprowy


Snowboard
Tatry Zach. SKvs.PL


Adventure Racing
Rajd 360 - Beskid Śląski


Winter Treking
Tatry Zachodnie


Trailrunning
Tatry Zachodnie SK


Treking
Góra Cyc - Góry Atbaj


Nurkowanie | Freediving
Morze Czerwone


Treking
Gebel St Katrin - Synaj


Wyprawa wspinaczkowa
Pakistan 2008


G3R Wallpapers
Stoh - panorama by Wojtek 'Failo' Zdebski
Tapety pulpitu



Panoramy
Stoh - panorama by Wojtek 'Failo' Zdebski
Zobacz galerie górskich panoram



Panoramy 360°
Szymoszkowa FR
Big Berta
| Kładki



Filmiki
(kliknij prawym i użyj funkcji "Zapisz element docelowy jako...")

2008-00-30
Vlk. Choc [24.3MB]
2008-00-30
Szczebel [6.6MB]


Top Secret


Beskid Zywiecki
2001-04-26
Zelene Pleso (Słowacja/Tatry)

Trasa
?????

Dystans 125km
Przewyższenie ???m

zobacz mapę

Uczestnicy
Sebas solo

Technika
Widoki

"O kilka przełęczy za daleko"

jak ktoś nie ma czasu -odradzam czytanie. sporo textu, ale ogólnie dla 
wtajemniczonych... 
postanowiliśmy wspólnie (tzn. ja i mój bike), ze musimy cos zdziałać i to coś
konkretnego. na tace poszła dolina zielonego stawu na Słowacji. 
jeszcze wysiadając z pociągu myślałem, ze dotarcie tam to zupełna fikcja-w kit kilosow,
non stop po górach no i jeszcze wysokość samego stawu 1550mnpm. ruszyłem mimo 
tego na łysą polanę (granica) pełny werwy. dodam, ze moja forma była cieniutka jak 
barszcz... 
no, ale trzaskałem dzielnie kilosy, karmiąc się widoczkami, które szczególnie po 
słowackiej stronie są śliczne (tatry zupełnie zawalone śniegiem!). 
jadąc ciągle wg schematu podjazd-zjazd, bo nie było tam zbyt wiele płaskiego, 
zmęczyłem się solidnie, ale po 50km takiej męczącej jazdy dotarłem do wylotu dolinki.
w końcu czyste mtb. trasa nazwana "cyclo cesta -vysoke tatry 4"
8 kilosow popylania po lesie do góry a'la dolina tignalga, tylko widoki o niebo lepsze 
(tak, tak). początkowo spox, ale od 1200 m npm lód polany woda! (panaracer dh 2.3
- jechał jak po betonie!) no, ale nie pękam, bo Wojtus tez nie pękał ongiś:-)
od 1350m śnieg i to taki madafaka, ze nie mogłem wpychać roweru, ale... 
w końcu rozpostarł się przede mną taki widok, ze pomyślałem : "kurna, taki ze mnie 
grzesznik, a takie nagrody mnie spotykają!" (będą zdjęcia, może zeskanuje cos).
dodam, ze cały czas byłem w krótkich spodenkach, co wyglądało sensacyjnie w 
otoczeniu tych niemal himalajskich szczytów, he he, a goście z TANAPU gapili się 
sympatycznie(!) 
zresztą lampa była koszmarna, słonce waliło w śnieg i powstał tzw. piec (chyba ze 
30C). nogi już mi odpadały, ale w końcu dopchałem się do schroniska (1550m). ludzi 
było mało, żeby nie powiedzieć "puchy".
zażyłem doping R14, i goniony przez czas zacząłem zbiegać po tym śniegu z rowerem, 
skacząc min. w zaspy(cool!), rower obtukl mi zupełnie łydki - mam piękne siniaki. 
potem jazda po tej mega-szklance i f końcu spotykam slowaczke na bike'u.
b. ładna, słowo daje, na GT. potowarzyszyliśmy se troszkę i pogadaliśmy se (panna 
nieźle kręciła, ale zupełnie na taka kosę nie wyglądała). 
i f końcu wylalalem się asfalt. buty mokre, zimno mi do tego zjazdu jak fix -bleeee...
no ale pojechałem jakoś. słonce mnie rozgrzało. fizycznie byłem już jednak "ugryziony"
i czułem , ze może być cholernie ciężko wrócić do zakopca... 
... w końcu znalazłem się na samym dnie olbrzymiej kotliny i przede mną perspektywy
były zupełnie "przeje....". na wejście około 10 km podjazdu, lekkiego bo lekkiego, 
ale w moim stanie było to niemal "nierealne". 
otóż wyciskając wodę ze skarpetek, smarując palce kremem zimowym, nakładając 
worki foliowe, by moje nogi nie skostniały na umór (w końcu było zaledwie +10C), 
zgiąłem zbytnio nogę i...okazało się ze stopień zakwaszenia moich mięsni jest tak duży,
ze o mały włos a złapał by mnie skurcz. przeraziłem się tym, bo przecież na tym etapie
(po 75km) miałem przed sobą jeszcze około 5 dych (50km) w tym choćby takie atrakcje
jak 3-4 podjazdy i Bóg wie co jeszcze... 
pomyślałem, ze jest nie-fajnie i ze chyba w takim razie nie dotrę do zakopca nawet na
2 w nocy i ze zdechnę gdzieś na trasie. sprawdziłem jakieś autobusy, ale to był raczej 
wygłup, bo tam jest zupełne zadupie. 
pomyślałem, ze skoro nie mam wyjścia to delikatnie będę próbował podjeżdżać, 
ostatecznie widoki były bajeranckie, a słoneczko jeszcze nie szło spać. muza na uszy, 
odpaliłem druga R14(ledwo wypiłem to świństwo) i... 
jakimś cudem tam dotarłem, choć wydawało mi się , ze to trwa cala wieczność, 
a kilka razy głośno pomyślałem "hard kur.... core". 
szczerze mówiąc, nie wiem dlaczego nie siadłem na kamieniu i nie zacząłem ryczeć :-)
był to podjazd mojego życia. potem następna bania do góry i w końcu zameldowałem 
się na granicy. 
pyk, pyk i już trzaskam w kierunku zakopca... ale tutaj zupełna kicha. opadłem z sił
i w dodatku zaczął się jakiś następny rypnięty podjazd, oczywiście , ze "nie był 
trudny", ale wówczas dla mnie to był absurd. w dodatku cham był prosty jak drut 
i widać było jego koniec! jechałem , jechałem i myślałem ze nie dojadę. nienawidzę 
takich podjazdów. po jego rozpaczliwym pokonaniu, resztkami sil i ambicji mój 
organizm zeswirowal. 
wydawało mi się, ze jest ze 20C, wiec się rozebrałem i zacząłem dluugie zjazdy (była 
godz. 19). było mi nawet ciepło, ale kiedy ziornalem na termometr i było tylko +5C,
zdałem se sprawę, ze mój organizm jest do d... przecież przy takiej temp to ja z reguły
chodzę w szaliku i rękawicach, a nie jadę w dół z prędkością 50km/h. 
no, ale nic. zaćmiony dotarłem do zakopca, łyknąłem fryty, Tymbarka i zapakowałem
się na autobus. o 23:00 wpadłem w wannę i ...tak dalej. 
w sumie 125km (góry, góry, góry) i aż 8:40 efektywnej jazdy. było mega-fajnie, ale 
momenty były tak dramatyczne, ze dziwnym jest moje dotarcie do łóżeczka :-)))) 
i niech nikt mi nie mówi ze na 15kg rowerze i oponach 2.3/2.1 nie da się jeździć. 
da się, da się -nawet bez przygotowania. zacytuje tylko pewnego instruktora survivalu
(klient oszołom): "ból nie istnieje, to tylko wymysł waszego mózgu" he he he he