2001-05-13 Szajcaria, ???? Uczestnicy |
"6 Gwiazdek" wczoraj doszedłem do wniosku ze spróbuję jak wygląda 6* ale i technika i kondycja. trasa miała mieć 35km, ale ostatecznie na rożne dojazdy doszło jeszcze 15km. przewyższenie 1700-1750m. chyba mój rekord. pogoda b. dobra, choć gorąco na dole fajna kolejka szynowa, która jednak rowerzystów nie bierze, wiec machlojka się nie udała. podjazdy mordercze. jak ktoś by je wszystkie wyjechał, to kupuje mu dowolnie wybrana oponę ;-) mi udało się może 1/3 podjechać. solidnie stromo (do ok 30%), z fajnymi widoczkami (np. 300m w dół w dolinę, na inne górki, na kolejkę jadąca nad urwiskiem itd.) oczywiście na 1200m pojawił się już śnieg. na szczęście był płatami i chyba więcej niż 1h na niego nie straciłem. chyba jednak ominęły mnie przez to najtrudniejsze kawałki zjazdu, bo inaczej nie wiem za co by mieli tam dać 6* technika (na mój gust 4/5). kawałek oznaczony jako 'prowadzenie roweru' rzeczywiście byłby b. trudny, ale w śniegu i błocie nie odważyłem się tam jechać. no a później pierwszy zjazd - szutrowa droga, dosyć kreta i jacyś pieprzeni Niemcy - turyści. myślą ze hamowanie z 50-65km/h to taka prosta sprawa na szutrze. zrobiłem trochę popłochu bo przejechałem Kolo schroniska powyżej 50. później był ostry zakręt który ledwo wziąłem. następny był tak podchwytliwy ze gdyby nie to ze szli ludzi i zwolniłem to chyba bym się nie zmieścił. później dalej serpentynami, wyminiecie jeepa, który tez ćwiczył poślizgi (facet się jednak przestraszył i aż stanął ;-) zjeżdżam na dół i cos mi nie pasuje - patrzę a tu tylne koło trze o ramę. pomajstrowałem przy nim i jadę dalej. wszystkie szprychy mi popuściły mimo ze nigdzie nie walnąłem. po 10km zaczyna się kolejny stromy podjazd (stroma nartostrada). wypiłem już min 2l (cały czas upal) ale i tak chce mi się pić i siły opadaj. cal czas idę, o podjeżdżaniu (20-25%) nie ma mowy w moim wypadku. później krotki zjazd, kolejny podjazd (wcale nie krotki) i ostatni zjazd. w ogóle drogi nie ma bo była jakąś zrywka drzewa, a później dosyć trudny kawałek, gdyby nie zwisające drzewa można by nawet próbować jechać i byłoby to trudne. później kamienista wąska ścieżka (całkiem mila), przejazd przez kładkę przy ok 30km/h i znowu szutrowy szybki, stromy i krety zjazd. na dole kolo znowu trze o rame a do tego zgubiłem zegarek ;-( później kawałek zjazdu asfaltem, wpadam na stacje i jakiś pijak mówi mi z uznaniem MTB extrem :-) później jakby mi było mało musiałem godzinę czekać na pociąg na kolejnej stacji (rosenheim), wiec jeszcze dokręciłem parę km. dzisiaj nawet mnie nic nie boli ale czuje zmęczenie. myślę jednak ze przekonałem się ze nie należy się tak bać km. inna sprawa ze wtedy trzeba się bardziej oszczędzać i z góry i pod gore i jest mniej frajdy, no ale krajoznawczo chyba czasami warto. Wojtek |