2001-09-16 Uczestnicy
|
|
"Perypetie w Lugano" Może nie była to extrema w stylu Sebastiana, ale i tak jestem z siebie dumny. w południe dojechałem do Lugano (niedaleko granicy szwaj-wlosk), tam po rożnych perypetiach rozpocząłem wycieczkę. Pomijając pozna już porę, nie miałem licznika, mapy ani specjalnego pojęcia gdzie jestem. fuksem jednak się zorientowałem i zacząłem jeździć na oko. np. 500m od ostatniego skrzyżowanie będzie może tu, no albo jeszcze nie - jazda w ciemno. szybko zdałem sobie sprawę ze musze jechać na intuicje i w związku z tym opuściłem opisana trasę i pomyślałem ze pojadę na "ta" gore, które widzę na horyzoncie. jadę sobie i nagle okazuje się ze znowu jestem na dobrej trasie ;-) ostatecznie jechałem prawie oryginalna drogę zdając się na intuicje i mając wybrany punkt orientacyjny. podjazd trudny (sporo singletraili) stromy i długi, ostatecznie ok 900m w jednym kawałku (w zasadzie z 3x 5min odpoczynkami)a później jeszcze ok 350m. z racji szybkiego tempa (jak na mnie oczywiście) na przełęczy już padłem i miałem tylko nadzieje ze nie trzeba jechać dalej. Seb pewnie zrobiłby jeszcze ze 200m podjazdu na jedna górkę ale ja zrezygnowałem (trochę tez z braku czasu). zjazd, nieciekawa szutrowka a później dosyć ciekawe singletraile bez przesadnych trudności. znowu jazda na czuja i znowu okazuje się ze ląduje w odpowiednim miejscu. to ze nie zawracałem ani razu to jakiś fuks. końcówka niestety asfaltem, no ale zmęczenie i tak dawało się we znaki. Alpy luganskie są bardzo ciekawe- ładne widoki, dosyć stromo, jeździ się nisko wiec cieplej (wczoraj 20-25st) no i nie ma aż tak dużo kamieni a są nawet typowo leśne singletraile. ostatecznie wycieczka miała mieć 46km (wiec jak na mnie straszna wyrypa), planowany czas 4.40min, mój 4h (pierwszy raz zszedłem poniżej czasu przewodnikowego. myślę ze 1700m mając cały dzień da się spokojnie zrobić. tyle tylko ze pod koniec to człowiek jest już zmęczony i na zjazdach musi uważać.... Wojtek |