2002-07-28 Szczebel Trasa Dystans 24km
|
Technika Widoki |
"Szczebel EXTREM " No więc to było tak. My: Adam, Junior, Jurek (Jacek nie dał się namówić) wybraliśmy się w niedzielę na Szczebel, jeden samochód na koniec zjazdu drogi na początek na jakąś tam przełęcz. Podejście najpierw na dziko potem dołączamy do zielonego jakieś 45-50minut pchania (ja strasznie walczyłem i ile dałem rady to jechałem). Potem szczyt w lesie chwila przerwy, odlewanie się wszyscy się zbroją i jazda w dół i tu zaczyna się Szczebel EXTREM. Traska zajebista dość trudna mokra dużo uskoków (Sebas naprawdę dużych) i miejsc do skakanie, ogólnie jazda przez las, bardzo wymagająca potem mega dwa kamienie (płaskie głazy lekko pochylone i całe zielone) przed którymi stwierdziłem że może innym razem i chyba się nie pomyliłem bo jak lazłem po nich z rowerem to gleba. Dobra jedziemy dalej gonie Żyda jak tylko mogę a Jurek za mną a tu nagle skręcamy w prawo i zaraz w lewo w jakieś chaszcze (ścieżka na jedną osobę bez roweru, raczej mało, uczęszczana straszne krzory, tędy podobno idzie szlak). dobra jedziemy Junior pędzi znika za zakrętem i krzyczy z prawej, my jedziemy dojeżdżam i suprajs uskok taki ze k***wa mać po lewej jeden stopień w połowie uskoku, niestety myślałem iż go z lewej wezmę ale tego by już mój kochany Bomber dla mnie nie zrobił w ostatniej chwili się zatrzymuje. Jurek dojeżdża i opad szczęki pyta tylko czy Żyd to przejechał. Jedziemy dalej przez las trochę jakaś drogą ciągle spore uskoki i dobre miejsca do skakania. Teraz Junior tuż przede mną patrzę skacze więc ja tez się przygotowuje najpierw mały skoczek, zaraz zanim robimy duży skok i po nim był jeszcze jeden jeszcze większy ale i Junior i ja pominęliśmy go. Trochę jeszcze przez las po jakiejś leśnej drodze i wypadamy na łąki i co tu mamy? Droga z mega i super mega kamieniami Junior zapierdala jak potłuczony. Zaczyna się walka, trzymanie kierownicy czy hamowanie, super uskoki do skoków niestety lądowanie na kamieniach więc raczej nie korzystam z okazji no może kilka razy na wariata. Peleton się rozjeżdża teraz każdy walczy w samotności z tą pierońską drogą u mnie jedna podpórka na zakręcie (cudem udało mi się w ostatniej chwili wypiąć z tego SPD) i trochę dalej o mały włos byłby piękny lot przez kierownice(no ale opatrzność). dalej jazda i już mam trochę dość tych kamoli hamulce spisują się idealnie niekiedy nawet za dobrze łapy bolą od ściskania kierownicy rower skacze na różne strony nie zawsze tak gdzie by się akurat chciało. Kończą się kamienie a traska jeszcze nie teraz wpadamy w jakiś zagajnik rowery rozpędzają się coraz bardziej, Junior wjeżdża na coś ala banda (ścieżka dla pieszych obok drogi, powyżej drogi), ja zaraz za nim, skaczemy potem drugi raz to samo i trzeci jest super rowery za....dalają już strasznie. patrzę Junior najeżdża na czwartą taką ala bande zeskoku już nie ma, ja rezygnuje i teraz wielki finał: ostania bando-górka. Junior na nią wjeżdza chociaz widać iż schodzi płasko i nie będzie z czego skakać - ja ponownie rezygnuje. A nasz mistrz nie poddaje się zasuwa ile wlezie i decyduje się na desperacki zeskok z boku górko-bandy wykonuje piękny skok podciągnięcie lądowanie na tylne koło troszeczkę ze skosa, niestety skręcona kierownica (i przednie koło) powodują iż rower wraz z mistrzem robi pierdud przez kierownicę mega gleba łbem w ziemie i jakieś poniewieranie (Sebcio twój upadek wyglądał w porównaniu z tym niewinnie). Ja i Jurek mega hamowanie i biegiem do niego co się stało, a on tylko czy ma całą gębę. Leży na ziemi chyba w szoku jedna noga wciśnięta w środek roweru (znaczy się w przedni trójkąt, ciekawe jak on to zrobił) druga gdzieś z przodu pod kołem. Pomagamy mu się oswobodzić z roweru, mistrzu wstaje zaczyna skakać syczeć i kręcić się znowu pyta czy ma cały ryjek. Zaraz potem zaczyna sprawdzać czy ma wszystko i czy to co mu pozostało jest na swoim miejscu. My z Jurkiem o mało nie umieramy ze śmiechu ale dla zachowanie powagi nie dajemy tego po sobie poznać. Mistrzuncio dalej syczy i nagle przypomina sobie o rowerze ale ten przeżył to bez najmniejszych obrażeń, no może resztka błotnika trochę popękała i się przekrzywiła ale to prawie nic. Dobra jedziemy dalej jakiś 50-100m jest Zakopianka, skręcamy w prawo i po następnych 50m jest samochód, teraz czas na rozzbrojeniesię, patrzymy na mistrzulka i pojawiają się nowe szkody. teraz wymienię: otary bark ale tak tylko troszeczkę, otarte biodro tak już nie troszeczkę tylko całkiem nieźle, rozwalony łokieć kilka sznytów i dziura do kości - stawu, obolałe ręce i straszny dołek psychiczny( jeśli coś pominąłem to Junior na pewno to doda!). > Junior: > chciałem tu nadmienić, ze na zakopiance stoi właśnie > korek samochodów w stronę Krakowa i wolno się przesuwa. > myślę ze dostarczyliśmy ludziom w korku darmowej > rozrywki w postaci "krwawy szol Juniora i kolegów" :) > wyobraźcie to sobie - ludzie się męczą w upale w blaszanych > puszkach :) a tu zajeżdża poboczem 3 ubłoconych oszołomów > na rowerach przypominających motory. zaczynają się > rozbierać z brudnych ciuchów i wkładać rowery do zaparkowanego > na poboczu auta. > ale cóż to - jeden z nich zdejmuje bluzę i oczom zgromadzonych > korkowiczow ukazują się krwawe szramy i dziury na plecach > i kończynach. osobnik ten wyciąga podręczna apteczkę z plecaka > i nie przejmując się spalinami zaczyna odkażanie ran woda > utleniona. lewe ramie wygląda fatalnie - osobnik wykrzykuje > przekleństwa i syczy z bólu. wodo utleniona zaczyna działać > i kolarz (?) zaczyna nerwowo chodzić tam i z powrotem > wzdłuż zakopianki - jego brudna i spocona twarz wykrzywia > grymas przypominający maszkary z jednego z odcinków Archiwum X. > po chwili uspokaja się i zaczyna oglądać zmaltretowany rower > leżący bezpańsko na poboczu. Tak to zakończyła się wyprawa na Szczebel Extrem, ja z Jurkiem bardzo zadowoleni brak obrażeń niezłą adrenalinka i poziom zadowolenie. ADam as-waltowiec ps. Podziękowanie dla mistrzulka za pokaz akrobacji powietrzno-przyziemnych. Ukłony dla mojego kochanego rowerka za to że się nie poddał i zniósł to wszystko. |