Oxygenium.pl

Strefa Outdooru

Outdoor Adventure

Trzy Żywioły Outdooru

Frower Power

Dwukołowe lewitacje

Skala Trudności G3R



Sporty przestrzenne


Nurkowanie
Zakrzówek


Trail Marathon
Mogielica


Snowboard
Kasprowy


Snowboard
Tatry Zach. SKvs.PL


Adventure Racing
Rajd 360 - Beskid Śląski


Winter Treking
Tatry Zachodnie


Trailrunning
Tatry Zachodnie SK


Treking
Góra Cyc - Góry Atbaj


Nurkowanie | Freediving
Morze Czerwone


Treking
Gebel St Katrin - Synaj


Wyprawa wspinaczkowa
Pakistan 2008


G3R Wallpapers
Stoh - panorama by Wojtek 'Failo' Zdebski
Tapety pulpitu



Panoramy
Stoh - panorama by Wojtek 'Failo' Zdebski
Zobacz galerie górskich panoram



Panoramy 360°
Szymoszkowa FR
Big Berta
| Kładki



Filmiki
(kliknij prawym i użyj funkcji "Zapisz element docelowy jako...")

2008-00-30
Vlk. Choc [24.3MB]
2008-00-30
Szczebel [6.6MB]


Top Secret


Azja

2002 sierpień
Syria

Uczestnicy
Sebas solo

 

 

 

 

"Kolarstwo górskie w Syrii w środku arabskiego lata"

Pustynny Tadmur...
Docieramy do Halab. W mieście panuje upalna cisza. Czas popołudniowej sjesty. Dopiero pod wieczór, kiedy ulice zatapiają się w cieniu, Syryjczycy wychodzą z domów, miasto ożywa, a nieustający hałas klaksonów wciska się w każdy zakątek ulicy. Całkiem urokliwe miasto. Nie, żądną miara nie da się go przyrównać do naszych europejskich kanonów piękna. Dzielnice kurdyjskie, ormiańskie z rosyjskimi napisami nad sklepami trochę zaskakują, ale ludzie są mili i gościnni.

Zaczyna się od przykrego spostrzeżenia. NIESTETY, wszystkie dziewczyny chodzą tutaj w czadorach bądź hidzabach. Bardzo trudno im nawet spojrzeć w oczy, one po prostu unikają wzroku. Nawet zapytanie o godzinę jest tutaj skrajnie trudna misja. Szybko dociera do mnie, ze tutaj raczej będę się musiał skoncentrować na rowerku i zwiedzaniu...no ale w końcu po to tu przytachałem ten sprzęt przez tysiące kilometrów, nie? Zresztą nie tracę jeszcze nadziei, może będzie lepiej. Reema się ze mnie złośliwie naśmiewa.

W związku z tym pierwszy dzień postanawiam zrobić sobie bikowa rozgrzewkę. Rozgrzewka to może nie jest najwłaściwsze słowo. Tylko rankiem, o 6 kiedy wychodzę z bikiem z hotelu jest jeszcze chłodno.
Na drogę kupuje falefela, ale siedzący przy kasie Imam z pobliskiego meczetu nie chce ode mnie ani funcika, a dorzuca jeszcze kilka darmowych ciastek (słodkich do potęgi, ale jak się potem okaże, w tej słodkości tkwi siła). 'Niech Allah Cię strzeże' -zegna mnie miły starzec.

No to jadem panie majster. Dopiero 8 rano, ale słońce już sprawdza mój pigment, a przede mną jeszcze kilka godzin jazdy. Na szczęście jest wiatr wesoło pogwizdujący, wzbijający do góry od czasu do czasu leżący na poboczu piasek.
Po jakimś czasie na horyzoncie pojawiają się niewielkie góry. Kilometry płyną po rozgrzanym asfalcie, w końcu zjeżdżam z drogi i odbijam w wąska ścieżkę. Zaczynam jechać po spękanej i wysuszonej prażącym słońcem ziemi. Dookoła dominuje zloto-zolto-brazowy kolor ziemi/piasku. Tutejsze MTB.

Syryjskie MTB
Żadnych drzew, cienia, tylko nieliczne krzewy. Za chwile serpentynami pnę się na niewysoki szczyt. Gdzieś w oddali majaczy jezioro, które każdego lata na wskutek upałów zmniejsza się o 1/3 by podczas zimy znów napełnić się woda. Zanim zauważam tabliczkę 'Teren wojskowy-zakaz fotografowania' zaczyna kroczyć do mnie żołnierz. Typowa sprawa w Syrii. Ponieważ szkolenie dialektu w konfrontacji z wojskiem mnie nie interesuje, bez paniki zniżam siodełko i ruszam w dół stromym stokiem bez ścieżki. Sporo lawirowania miedzy porozrzucanymi kamieniami. Za chwil kilka jestem na dole i już poznaje pierwsze nowe słówko podczas wyjazdu.

SZAUK - pełno tego w rejonach pustynnych. To nierzadko jedyna roślina , która jest stanie wytrwać w tych skrajny warunkach. Cos jakby mały kaktuso-chwast, dumnie stojący na pustkowiu (niczym nasza Limba w Tatrach hehe), prężne kolce bez trudu przebijają rozgrzane opony. Tych chwastów jest zatrzęsienie, ale są jak...płatki śniegu. Prawie każdy ma swój odrębny kształt i wzór ;) Wyciągam wiec cierpliwe dętkę, cieszę się rozległymi widokami, gdzie koloru zielonego nie ma w ogóle, a niebo nieskażone jest choćby jedna chmurka. Delektuje się myślą, ze w ciągu najbliższego miesiąca pod koła nie spadnie mi ani kropla deszczu.

Tymczasem 200m ode mnie pojawia się jakiś jeździec na koniu. Trochę nie wiem co mam o tym myśleć. Bać się? Cieszyć? Tumany kurzu wzbijają się spod kopyt konia.
O ja piernicze..on ma strzelbę w ręce...
Szukam kosy
W końcu spotykają się i nasze oczy. Z respektem ściągam wiec okulary przeciwsłoneczne, głośne 'assalamu aleykum' i uniesiona przeze mnie ręka maja być dobrym początkiem do nawiązania znajomości. Ale jeździec jest chyba bardziej niepewny niż ja. Zaczynam cos kaleczyć w dialekcie, ale nieznajomy ku mojemu osłupieniu rozumie ;;;-) No to siemka, jak leci, ze tak powiem. Fajnie jest. Zaraz przybiegają dwa małe dzieciaki, no ten tego, robi się luźno. Szybko pada zaproszenie na herbatkę do ich domu/namiotu u podnóża góry. (Herbata - extremum słodkości, aż mnie wygina. Ale za kilka dni przywyknę do tego. Nawet odkryje, ze cukier w tym klimacie to wysokooktanowe paliwo i przed każdą wycieczka będę sobie urządzał małe "carbo-loading" (jak się to mówi pomiędzy sportowcami 'ładowanie węglowodanami' ;-)
Przed godzina 15 docieram z powrotem do hotelu. Fizycznie mam się rewelacyjnie. Zaraz robimy z Reema full wypas na maxa w restauracji a potem spacerek po ożywających pod wieczór ulicach Halab. Test-ride wypada nadspodziewanie dobrze..

Trasa 2. Góry Nusayriyah
poznaje najpierw z okien pociągu, którym jedziemy nad morze do Latakii. Nie , morze nie jest ratunkiem w tamtym rejonie.

Morskie powietrze potęguje wilgotność w górach nawet do 70% i przy +37C robi się naprawdę ciężko (nie wspominając już o temp w słońcu). Naiwnie sadze, ze im ciężej tym fajniej. Same góry są strome, bardzo zielone, a szczyty wpadają do głębokich dolin. Górki może nie porażają swoim wzrostem (max 1500m npm), ale start nad brzegiem morza, a taka historie to już przerabialiśmy kiedyś na Elbie z Juniorem, kiedy to wybraliśmy się w sromotnym upale na 'niewielka' górkę (raptem 1100m), a walka była na tej trasie dosyć poważna - same wspomnienia z tej przygody są męczące :-)

W pociągu z mety poprawia mi się morale. W końcu fajne dziewczyny! A ta najładniejsza siedząca prawie na przeciwko mnie, włosy ukryte skrzętnie pod chusta, ale piękne rysy twarzy i orientalne oczka przyciągają wzrok. Bezceremonialnie się w nią wpatruje, ale odnoszę wrażenie , ze jej to nie przeszkadza. Nasi sąsiedzi obczestowuja nas winogronami, chlebkiem z warzywami, a dzieci kopiując gest rodziców wręczają nam z radością w oczach cukierki. Zaczynam rozumieć powoli zauroczenie znajomych syryjska gościnnością.

Wieczorem jeszcze dokładnie oglądam mapę, szukając wiosek na drodze, gdzie mógłbym się zaopatrywać w wodę. To, ze mapa mnie okłamuje okaże się dopiero następnego dnia. Mały zaiste błąd w zaznaczaniu odległości, dla samochodów żadna sprawa - 20 kilometrów więcej czy mniej, ale dla bikera, w skrajnych warunkach, w terenie górskim to jest mega-wpadka..

Tym razem już nie wyjeżdżam na trasę tak wcześnie. Celem jest zamek Salahaddina, do którego nie dotrę. Nie dotrę bo te góry mnie przerosną. Pokonają żarem, upałem, wilgotnością ... może w pierwszym rzędzie pokona mnie zatrucie.. Rano boli mnie żołądek, wiem , ze to lód, który zjadłem dzień wcześniej. Moja zasada jednak mówi mi, ze nie ma co pękać -pomęczę się i mi minie. 3 godziny później zaczyna mi się kręcić w główce i dopiero wtedy odpuszczam. Robię przerwę. Ścina mnie z nóg. Dobrze, ze Allah pozwolił mi dotrzeć do tego betonowego przystanku. Bezcenny cień, chłód. Kładę się. Obiecuje sobie ze tylko na 10minut, ale zanim się pozbieram minie prawie godzina. W międzyczasie wymioty. Po tym jak ręką ujął. Zaczynam się czuć dobrze, wiec zaczynam kozaczyć. Odpuszczam ten "głupi" zamek i zjeżdżam stroma ścianką na dno dolinki wijącej się głęboko w dole. SUPER! Techniczna, czujna jazda. Robi się ostro. Na dnie doliny wiatr milknie, duszno, żar leje się z nieba. Piekielne górki. Dojeżdżam do jakiegoś gaju cytrusowego jak mi się zdaje.

Ok, teraz sobie musze odpocząć. Organizm mi się nie chłodzi. Obręcze po każdym zjeździe rozgrzewają się do granic możliwości, na szczęście dętka nie wybucha. Obniżenie ciśnienia w kołach nie wchodzi w rachubę, sporo kolców na ziemi. Szukam wiec cienia pod jakimś rozłożystym drzewem i planuje pozostać tam do godziny 17, kiedy to zaczyna wiać świeża chłodna bryza.

'Marhaba , Witaj!' dobiega mnie zza pleców. Pod drzewem widzę fellacha (chłopa) z przyjaznym uśmiechem i znów zdziwieniem rysującym się w oczach. Zaprasza mnie do cienia. Częstuje woda i zaczynamy sobie rozmawiać. Oglądam expresyjnosc arabskich gestów. Za chwile Ahmed prezentuje mi swój gaj, zapycha plecak figami. Głęboko wierzący muzułmanin. Mądrze mówi. Zapamiętuje jedno powiedzenie AS-SABR MIFTAH AN-NAJAH (cierpliwosc kluczem do sukcesu) Cierpliwości bowiem mi potrzeba żeby stamtąd wrócić nad błękitne morze do Latakii do Reemy. Ahmad pokazuje mi skrót i odprowadza na skraj dolinki. Od godziny 17 zaczyna wiać owa cudowna bryza na którą właśnie czekałem. Ruszam, za ponad 3h jestem w mieście, tym razem skrajnie zmęczony. Po drodze w żadnym sklepie nikt ode mnie nie bierze ani gorsza za kupiona wodę i napoje. Syryjski gest. Syryjska gościnność. No, inna sprawa, ze wyglądam upiornie ;-) Słonce powoli zachodzi nad horyzontem, ale wykonało dobra robotę -asfalt na jednym ze skrzyżowań Latakii zamienił się w błoto. Lepka maź odbija promienie czerwonawego Słońca.

Damaszek Trasa 3.
Wysiadka z klimatyzowanego autobusu to naprawdę ciężka sprawa. Niby już byłem zaaklimatyzowany, ale tutaj określenie 'jest gorąco' nabiera nowego znaczenia. 45C w cieniu wbija w ziemie. Samo południe.
W duchu poddaje się. Nie, nie będę tu jeździł. Przesadziłem.

NASTEPNY DZIEN
Kłamałem, jak zawsze.
Rano o 5.30 budzi się słonce i ja razem z nim. Za 30minut wymykam się cichutko z rowerkiem. Niewiele później jestem na stokach góry KASSIYOUN z której roztacza się kapitalna panorama na Damaszek. Znów ktoś na mnie macha ręka . Tak, wiem, rzecz święta: Teren wojskowy. Tym razem świadomie tam wjechałem, zakładając , ze o 6rano nikt mnie raczej gonił nie będzie. Uśmiecham się jak Monaliza i ostrożnie zjeżdżam stroma ścieżką w dol. Sypka nawierzchnia, dość trudno. Wracam na szeroka drogę i jadę dalej. Rozkoszny i bardzo chłodny(!) wiaterek umila mi jazdę. Wiatr wieje z kierunku wysokiego na 3000m pasma Anty- Liban (Jibal Lubnan Ash-sharqi) Ciągle jestem struty po tym lodzie. Organizm osłabiony. Jazda pod gore sprawia mi naprawdę kłopoty, ale nie ma czasu na wymiekanie. Jest zbyt pięknie. Jakiś wąwóz w dole, jakieś miasteczko. Cienie meczetów kładą się delikatnie na ziemi, wibrujący glos muezina wspina się stokami gór , rozpływając się w drgającym od gorąca powietrzu. Rewela! Solaryzuje się na przyjemnie nagrzanej ziemi. Potem powrót. Zmęczenie daje znać o sobie, podjazdy wydają się być 2 razy stromsze :-) Około 11 rano chłodny wiatr ustaje i przez kilka godzin aż do zachodu słońca, kiedy wiatr znów powróci, robi się upalnie. Mimo, ze dopiero południe, wpadam do hotelu. Niebawem z Reema jedziemy na wycieczkę do Maalula. Wyżej i sporo chłodniej.

* * *

W rejonie Damaszku jeszcze dwukrotnie wybierałem się na niedługie traski. Ale i tak czymś wyjątkowym była jazda po samym mieście. To miasto spodobało mi się od pierwszego obrotu korby. Raj dla bikerow. Czerwone światło? Jazda pod prąd? Wyprzedzanie po prawej stronie? Stale fragmenty gry. Ale kierowcy syryjscy mimo żyłki hazadzistow jeżdżą dobrze i z wyczuciem, stad niespodziewanie mała liczba wypadków (wypytywałem o statystyki śmierci na drogach). Ten chaos na drogach ma w sobie cos urokliwego (ha! a jaka zabawa było przebieganie przez 4 pasmowa ulice pod hotelem! świetny fun).

* * *

Przygoda można tez nazwać krotka wycieczkę w poszukiwaniu Błękitnego Wybrzeża, które skończyło się fiaskiem (niczego takiego nie znalazłem). Ciekawy za to był powrót do hoteliku. Zapadł zmrok, a ja zupełnie nie wziąłem pod uwagę , ze Latakia jest całkiem sporym miastem portowym. Gąszcz bezimiennych ulic, tu wykopy, tam wykopy... w końcu jakoś się odnalazłem, ale było już dosyć późno. Plusem wypadu było oglądniecie sobie 'pan do wynajęcia' , które prezentowały się pod wieczór wzdłuż promenady. Całkiem ciekawe, niektóre -dałbym sobie rękę uciąć - były Słowiankami... (pięknymi zresztą...po 3 dolary...notabene :-)

 

Rower a Bliski Wschód.
W Syrii mój rower nie spotkał się ani z żadnymi wyrazami antypatii, ani żadnymi problemami. W hotelikach (nocleg na dachu 3USD) był zawsze traktowany bardzo milo przez obsługę. Często nawet stawał się przyczyna nawiązania nowych znajomości ; np. z panem policjantem. Skuteczność strażników recepcji sprawdzałem sam, próbując kilka razy wykraść po cichu rowerek. Jak się okazało, udało mi się to tylko raz, ale w Stambule (napędziłem im tam stracha, hehe, sobie zresztą tez kiedy z taka łatwością wyszedłem z rowerem niezauważony)

Czas mijał w Syrii naprawdę milo.
Ludzie maja tyle słońca w sercu ile słońca jest w Syrii.
Gościnność jest niesamowita, ale mieści się dobrze rozumianych granicach przyzwoitości w przeciwieństwie np. do okropnej nachalności w Maroku. Jest trochę miejsc do zwiedzenia, ale i tak najbardziej klimatyczne są te, których nie znajdzie się w przewodnikach, a do których często gęsto można właśnie dotrzeć zbaczając z turystycznych szlaków.

 

Absolutny top Syrii można przyznać za

Ciastkarnie
Je się tam niezwykle słodkie ciacha, ale po przyzwyczajeniu się do stopnia słodkości można się naprawdę rozkoszować:
w Hama rzuciła mnie na kolana QISHTA (tak to nazywała Reema) -cudo smaku, składniki nieznane w Polsce.

Pijalnia soków w Homs
Ile utopiłem kasy na soki w pijalni koło naszego hoteliku to ciężko oszacować. Sok doskonały istnieje. Dlaczego tylko w Homs soki były tak wybitne nie wiem. Po prostu "tajemnica kuchni". Właściciel pijalni na mój widok zaczynał się śmiać. Nic dziwnego, bywałem u niego średnio i zawsze trzy razy dziennie.

Palmyra
Ruiny nigdy właściwie nie robiły na mnie wrażenia (wyjątkiem była sycylijska Dolina Świątyń). Palmyra to właśnie ruiny rzymskiego miasta. Nietypowość polega na usytuowaniu w sercu syryjskiej pustyni. Okolica surowa, ale pociągająca.
Życie w malutkim miasteczku budzi się dopiero, gdy zajdzie słonce. Ewenementem są niesamowite trójkołowe pojazdy-monstra pędzące po tamtejszych ulicach.

Dziewczyny w Latakii
Kwestia istotna bo to jedyne chyba miejsce w Syrii, gdzie dziewczyny noszą się po europejsku. I naprawdę można tam spotkać sporo takich, z których ciężko spuścić wzrok. I nic więcej nie powiem, trzeba zobaczyć.

Góry w okolicy Damaszku
Pozbawione szaty roślinnej, surowe. Ogromne, puste przestrzenie. Setki bezimiennych miejsc.

SPRZET
No cóż, wbrew wszystkim opiniom, ze w Syrii ciężko jest żyć w Środku Arabskiego Lata, okazało się, ze można tam nie tylko żyć, ale zwiedzać, jeździć na rowerku po górach.
Wysokim temperaturom towarzyszy niska wilgotność (wyjątek to rejony nadmorskie), wiec upały nie są tak odczuwalne jak choćby w Polsce.

Kondycja, nie deprecjonując potrzeby dobrego przygotowania fizycznego, nie jest najistotniejsza. Znacznie ważniejsze jest dobre nastawienie psychiczne (ale to jak zawsze)

Opony
Jeśli chodzi o rower to chyba najważniejsza sprawa. Podłoże syryjskich gór jest pełne wszędobylskich kolców. Dobrze jest wiec wyposażyć się w grube oponki (ideałem byłyby chyba pancerne Intense). Jeździłem na Panaracerach : 2.3" DH-pro z przodu spisywał się idealnie , 2.1" xc-fire z tylu miał trochę cięższe życie.

Dętki
Złapanie gumy może być tam problemem, którego trzeba być świadomym. 2 dętki w zapasie to mus! Sklejanie dziur latkami i klejem może okazać się w tamtejszym klimacie niewykonalne :-) Mi groziło po jednej z wycieczek, ze będę maszerował 17km do Damaszku na nogach, na szczęście po tej próbie udało mi się skleić dziurę.

Smary
wysychają błyskawicznie w suchym klimacie. Po pewnym czasie zacząłem smarować łańcuch smarem grafitowym (do łożysk hehe) i było to dobre rozwiązanie. Finish-line ma chyba za rzadka konsystencje na ten klimat.

Sebas