2002-09-11 Kraków - Trupi Lasek I i II Uczestnicy
|
|
"Z palca nie wyssane " może to być trochę długi opis (a może nie) i nieco wulgarny, ale ..poczytajcie. środa, 17:00, miejsce akcji Trupi Lasek wybrałem się do TL pojeździć na ściankach ( człowiek zażenowany swoja niemocą w zmaganiach z 'historia literatury arabskiej' chce się cos wyluzować...) od razu wpadam na genialny pomysł, ze może by tak najeżdżać na krawędź ścianki i bez patrzenia co jest dalej po prostu zsuwać się w dół, kręcąc i wymijając drzewa , kłody! cos tak jak ten nasz frirajdzik z Rysianki z przed 2 tygodni :-) noto muza na uszy i mykam pierwsza linie. extra! zapycham pod gore i biorę się za druga improwizowana linie. spoko kontrola, myk-myk i nagle..wylatuje przez kierownice. pyta w drzewo rękami, amortyzując uderzenie wycieram sobie "zdrapke" na lewej ręce, ale jakoś mi się udaje zatrzymać. w tym czasie mój rower leci kilka metrów w dół fikolajkami i na samym końcu przypier-ala korbowodem w drzewo. podnoszę biedactwo ale...nic mu się nie stało :-) zapycham na gore "no bo przecież błędy się zdarzają" żeby poprawić zjazd. linia 2, przejazd 2: slajd na dupie w trzech czwartych ścianki linia 2, przejazd 3: mykam w końcu zjazdzik. zadowolony. linia 3: tez improwizowana. kluczowy moment mijam, ale za dużo spida i ląduje ZNOW! na glebie. w gębie piasek, ubranie uwalone.. zapycham do góry, wsiadam na rower żeby zrobić popraweczke, a tu...nie mam pedała. został sam bolec. idę szukać badziewstwa. znajduje. śmieć. postanawiam zwiększyć koncentracje i pokazać sobie na co mnie stać ;-)))) kolejne przejazdy kończą się tak: wyhamowanie na drzewie, wjazd w drzewo i turlikanie kila metrów w dół, czysty zjazd. wtedy czuje już ze się rozgrzałem, przystawiam się do linii którą kiedyś rozdziewiczył Wojtus. mykam, mykam, wymijam tez najtrudniejszy zakręt po odbiciu się ochraniaczami od drzewa i jak lew zmierzam w dół. nagle łapię slajda, próbuje się ratować i wpier-alam sie po raz n-ty w drzewo. ponieważ jest stromo wiec zmuszony jestem wyskoczyć przez kierownice i zbiec stokiem w dół. naciągam sobie mięsień. myślę sobie " kur-a mac, ch-j w d-pe limit gleb wyczerpany, jadę". tym razem zjazd kończy się przegięciem. zarzuca mi tył na drzewo od którego odbijam się i wpadam na drugie, rower jakoś dziwnie zaczyna lecieć do góry nogami/kołami (ja zresztą tez) i nagle głuchy mlask. kolejna gleba!!!!!!! niewiarygodne! urwany licznik, tylni hamulec zje-any. ciało mnie boli. TYM RAZEM NAPRAWDE SIE PODKURZYLEM. ZAAAAAPYCHAM POD GORE.. SKRECAM TYLNI HAMULEC, CHWILA MOBILIZACJI I JADE JESZCZE RAZ. OSTATNI. I..... ..... ......UDAJE MI SIE PRZEJECHAC LINIE W LATWIEJSZEJ WERSJI ;-) szybko opuszczam lasek (uciekam?) i jadę do domu. lekarz by to tak zreferował: pr.udo stłuczone w dwóch miejscach, jedno mini nacięcie pr. łydka solidnie stłuczona i nieco napuchnięta na pr. piszczeli rozcięcie (tylnia opona spadla mi na nogę) l. ręka ze zdrapka obity lekko pr. bark i teraz ważna uwaga. prószę nie pisać żadnych komentarzy :-) mój styl jazdy jest dramatyczny (Lamer Gang), nie zmyśliłem nic z powyższych rzeczy, to wydarzyło się naprawdę. 2 czyste przejazdy -reszta pyty. w TL sucho, ziemia jak pieprz, ale to niczego nie tłumaczy.. chyba jestem gotów do prawdziwej jazdy hue hue ;-) ps. oglądałem właśnie jedynkę superheroes -chłopaki walili takie gleby ze aż mi się raźniej zrobiło. lubię superH , prawdziwe życie... ps2 i tak nie mogę uwierzyć szmaciarstwu które zaprezentowałem. niemożliwe!! |