2004-08-04 Trasa Dystans I 6km, II 17km Uczestnicy |
Technika Widoki |
"Rozgrzewka I i II " Wczoraj kiedy już dojeżdżaliśmy do samego Eischoll, na serpentynach 2km od celu Le(u)xus zagotował wodę jak staromodny czajnik i omal nie usmażył silnika... Wlaliśmy mineralna i wodę z czajnika od przygodnych turystów i żółwim tempem dojechaliśmy na miejsce. Szczęśliwie Czarny Smok został udobruchany w serwisie Toyoty wiec mogliśmy ruszyć na rozgrzewkowe rundki po Eischoll. Musze przyznać ze jestem pod wrażeniem. Na pierwsza rozgrzewkę poszedł zjazd z Eischoll (1230m) do dolnej stacji kolejki w Turtig (625m). 6km/605m. Wszystko w dół :) Zaczęliśmy z domu, wyjechaliśmy już opancerzeni z naszej kwatery i przepedalowalismy tylko na ryneczek. tam już początek szlaku (miejscowość ma może 100 domów wiec sobie wyobraźcie jak tam wszędzie blisko). Najpierw jakieś laki i wąskie szybkościowe dróżki, wcale nie proste bo wijące się niezliczona ilością małych zakrętów i z niespodziankami w postaci kamieni itp. Bardzo sucho, kurz się niósł za nami, musieliśmy jechać w solidnych odstępach. Wpadliśmy do lasu a tu ciągnące się w nieskończoność serpentyny, uskoki, głazy, kamienie i pojawiające się z nikąd przeszkody. Potem uskutecznialiśmy wskakiwanie na bandy (wallride, cool!) i zeskoki z progów. Jazda płynącym strumykiem, choć ogólnie bardzo sucho. Zrobiliśmy nawet małą sesje fotograficzna na ciekawym odcinku z 2 sekwencyjnymi uskokami, ostatni tuz przed zakrętem a za nim przepaść. ledwie się zmieściliśmy :) Klimatem cały zjazd trochę przypominał Dolomity, na dodatek wszystkie serpentyny w solidnej ekspozycji wiec psyche mi siadało. Cala ścieżka bardzo wymagająca technicznie, nie jakoś bardzo stroma ale wymuszająca szybka jazdę. A to z kolei wymagało totalnego skupienia i koncentracji, precyzji w prowadzeniu. Na tych 6km trasy okazało się ze nie umiem jeździć :) Nie jedzilem w Polsce po czymś takim... Powrót do domu na lunch wyciągiem rzecz jasna (w końcu to Szwajcaria to cholery, no nie? :))) -------------------------------------------- Po krótkiej przerwie na lunch i odpoczynek ambitnie ruszyliśmy w poszukiwaniu jakich magicznych "singletriali", jak to określił Wojtek. O dziwo druga cześć wycieczki prowadziła już całkiem spory kawałek asfaltem i to także pod gore :) Wojtek uległ moim namowom jak tylko zobaczyłem jakiś chodzący wyciąg, hehehe. Niestety nie wziąłem mapy z domu a wyciąg spowodował zamieszanie topograficzne w pamięci Wojtka wiec przez następną godzinę lub dłużej błądziliśmy radośnie jakimiś dróżkami - głownie pod gore :) Udało nam się zjechać kilka fajnych odcinków ale miejscufki Wojtka ani śladu... Trafiliśmy na nią zupełnie przez przypadek - zdecydowaliśmy się na zjazdzik stromym i fajnym singielkiem, potem dogoniliśmy grupę turystów na mountain-boardach, zostawiając ich w niemym zachwycie nad nasza technika jazdy po stromych skarpach no i oczywiście w tumanach kurzu za kurzu za nami :) (WL: Junior oczywiście dostał skrzydeł jak tylko zobaczył dodatkowych widzów...) Zupełnie przez przypadek szukając ścieżek zapędziliśmy się na fajny freeride po lakach ale szybko skończył się niestety stromym podejściem i prawie-noszeniem złomu pod gore... Wtedy właśnie nieoczekiwanie znaleźliśmy magiczne singletriale Wojtka :) Teraz wyobraźcie sobie wąziuteńka ścieżynkę w lesie o dość gładkiej nawierzchni, czasem tylko przecinana korzeniem lub głazem. Ścieżkę o tysiącu zakrętów, niektórych tak ostrych ze szybki najazd z zablokowanym tyłem ledwo pozwalał się zmieścić. Ścieżkę trawersującą pionowe zbocza głęboko w lesie, z ekspozycja nadal obecna. FLOW. po chwili na adaptacje do tak nietypowych - dla mnie - warunków mkniemy z Wojtkiem tymi singielkami, Często trafi się banda, czasem głaz lub korzeń gdzie można się wybić i zaszpanować jakimś trickiem (whip). Adrenalina pulsuje, bo wąska ścieżka, drzewa i ekspozycja wymuszają koncentracje. Czasem ścieżynka tak wije się zakrętami ze czuje jak powoli ja i mój rower płyniemy, surfujemy po niej jak po śniegu. Rytm. Plynosc. FLOW. Single-trail Nirwana! (WL: żeby nie było nieporozumień ja sobie tam tylko bez żadnych orgazmów itp. jechałem w dół spokojnie) Zdjęć brak - zajawilem się i zapomniałem o całym Bożym świecie jadąc ta ścieżka... Wracamy głownie asfaltem, pod gore do domu. Jest już późne popołudnie i udaje mi się pstryknąć kilka ślicznych krajobrazów. Nagle zrobiło się 17km/750m w dół/550m pod gore. Jest dobrze. A to dopiero początek :) Dzień rozgrzewki kończymy całkiem pokaźnym bilansem. 23km, 1350m w dół, 550 pod gore. A wspominałem już ze cały czas mamy widoki na dolinę i piękne szczyty gdzie nie spojrzeć? :) |