2004-09-18 Trasa Dystans 16km Uczestnicy |
Technika Widoki |
"Poskromienie Złośnicy" Słowacja. Slana Voda. Parking. Dokładnie 900m w pionie nad nami wznosi się szczyt Babiej Góry.. Niby szczyt beskidzki, ale to jest chyba jedyna beskidzka gora, o której powiedziałbym, ze jest cyniczna. Patrzysz z dołu, świeci słonce, niebo błękitne. Ruszasz do góry, za 3h stajesz na jej szczycie... pokrytym mgła, przy prószącym śniegu, a na wszystkich okolicznych szczytach dalej świeci słońce itp. Tym razem pogoda miała wytrzymać cały dzien, ale oczywiście z Babia nigdy nic nie może być uznane za pewnik. Jak by to rzekł lokales "Startujeme żoltou cestou do hory". Niestety w rekordowym tempie udaje nam się zgubić szlak. Ale komu chce się wrócić w dół i poszukać szlaku? Jasne, ze nikomu. Zapada milcząca decyzja , ze wymiatamy do góry systemem ścieżek tutejszych łowców borówek. Wiem czym to śmierdzi, bo jeszcze będąc tam na hardtailu, ugrzązłem w 2metrowych kosodrzewinach.. Ale idzie/jedzie się fajnie. Udaje nam się odkryć siec Wąskich singletrackowatych ścieżek... Już wiem co będę chciał zjechać na pewno w 2005 - babiogórskie nieoznakowane ścieżynki. Bystro docieramy do tablicy informującej o kompletnym zakazie wchodzenia na teren rezerwatu. Interpretacja tego zakazu jest oczywista - idziemy dalej! Za kilkanaście minut pakujemy się i tak w teren, który wyraźnie mówi nam "wyżej k**** to wy nie wejdziecie". Kosodrzewiny skutecznie bronią dostępu do Babiej. Takie 2-metrowe "krzaczki" z długimi łapami. Wycofujemy się taktycznie w dół i odbijamy w stronę granicy, wzdłuż której ma prowadzić szeroka na 2 metry droga - wg zapewnień jakiegoś autochtona. W rzeczywistości niekoniecznie ma 2metry. Właściwie ścieżka jest tak wąska, ze tylko krokiem modelki można się po niej skutecznie poruszać do góry. Najpierw sakramenckie siłowanie się z bikami po gęstych krzakach.. Łapy szybko zaczynają się męczyć, a efekty niewyraźne. Zmiana systemu. Junior maszeruje z rowerem na plecach, Adas napiera z bikiem na ramieniu... :D Prowadzenie bika obok po prostu niemożliwe. Albo bierzesz sprzęcik na plecy, albo pozostaje rzucanie bikiem pod krzakach...z góry skazane zresztą na porażkę. System tachania rowerów na plecach zaczyna funkcjonować. Poruszamy się sprawnie. Patrzę na los compadres: "Babiogórscy Szerpowie" ;) Szczyt osiągamy po 17. Złośnica poskromiona? Nie, jeszcze nie. Widoki na Tatry nie do wyjedobania. Późnym popołudniem widać nawet niektóre żleby. Zresztą widok na tonąca w popołudniowym słońcu Zawoje tez jest mocny. A na szczycie wita nas lodowaty wiatr, szemrząc chyba do melodii "idzie zima" Chowamy się za kamienny mur na szczycie. Ręce kostnieją. Sesja foto. Relaksejszyn. ZJAZD! Dociera na dół, krzyczy, ze można jechać. Ruszamy i my. W połowie kończą się żarty. Wybiera psyche, ale Adas nakręcony nie odpuszcza. Wywiesza zwłoki za siodełko. Kola skaczą po granitowych skalach. A za chwile moja kolej i... 3:0 dla nas. Satysfakszon! Nie koniec atrakcji. Teraz czas na "rajd ślepców". Grzejemy w dół przy niziutko wiszącym na horyzontem i przez to całkowicie oślepiającym słońcu. W imię ojca i syna i ducha św., kierownica mocno w łapy i jazdaaa. Następnie błyskawiczny przelot przez Ustianska Polanę, na której siedzi grupa turystów głośno dopingujących nasza trojce. "Up!up!up!" Kibice się domagaja, wiec trzeba cos pokazać - zabieramy ręce z hamulców. Rowery odrywają się na mini wybiciach od ziemi. 2 sekundowa ekspresja w temacie "freeride" dla publiki ;P (tym razem nawet mnie chwyciła chęć popisania się), a za chwile znikamy w lesie ledwie utrzymując się na ścieżkach. Moment na złapanie oddechu. Tarczówki poprzypalane, downhillowy fetor klocków, słońce przebijające się przez korony drzew itd. A dalej trochę skoków, choć prędkości robią się spore i generalnie nie jest tak łatwo wybić się, a potem zdążyć wylądować na ścieżce, która poszerza się, żeby za chwile zamienić się w pojedyncza nitkę. Na moment wypadamy z pędem na polankę, a za chwile znów robi się stromo i techniczny zygzak miota nas miedzy drzewami. Rozmaitości. W końcu parking. Nie, nie w końcu. SZKODA, ze TO JUZ parking. Zjazd w dół zajął nam 50min(!),efektywnie pewnie ponad 40min. Pozostaje kilka minut do zapadnięcia mroku.. Trasę chyba w 70% pokonaliśmy bez szlaków i wyszła wypaśnie. |