2004-10-06 Barania Góra Trasa Dystans 28km Uczestnicy |
Technika Widoki |
"6:24 Pozegnanie lata (czyli rzecz o Baraniej Gorze)" PROLOG Pomysł naszej środowej wycieczki z Rafałem na sam koniec polskich Beskidów urodził się dzieki niespodziewanemu powrotowi lata - trzy dni z rzędu słonce, bezchmurne niebo i temperatury przekraczające dwadzieścia stopni! O 6.24 zabierał nas pociąg spod siostry Faustyny, jadący (z przesiadkami i przygodami o czym za chwile :) do celu wycieczki, czyli do Węgierskiej Górki. Atrakcją komunikacyjna była zamiana milutkiego pociągu w Wilkowicach na autobus zastępczy bo chyba ktoś ukradł tory... Co za kraj... Tak do Żywca a potem już normalnie pociąg. Opóźnieni o 20min. wylądowaliśmy w końcu (po 3.5h podroży) w Węgierskiej Gorce. I Początkowo turlaliśmy się malowniczymi wąskimi uliczkami zboczem jakiejś malej pagórki, wokoło żółknące liście i domki letniskowe. Piękna okolica... Szlak zielony zmieniamy na niebieska i żółtą rowerowa, potem jakiś trawers i na koniec podejście już czarnym. W sumie jakoś mało męczące, sporo dało się jechać, szlaki właśnie świeżo i bardzo dobrze oznakowane a drogi rowerowe szerokie i gładkie, prowadzące malowniczo trawersami. Na Barania dotarliśmy po 3h15min, tempo mieliśmy dobre ale sporo się zatrzymywaliśmy na fotki i kontemplowanie widoczków - bezchmurne niebo, +23st. ciepła - to jest cos co mogę zaakceptować w październiku ;-))) Jedynie ciepły silny wiatr i żółtawe słonce przypominały ze to już jesień. Zresztą to przecież najładniejsza pora roku w górach! II Nagabywani, usiłowaliśmy wytłumaczyć zalety jazdy na rowerach po górach (na pytanie "po co jeździć rowerem skoro można chodzić na piechotę?"), ale nasze tłumaczenia o adrenalinie, zjazdach itp. chyba na nic się nie zdały. Może gdybym zaczął się popisywać uszkadzając siebie i rower zrobiłoby na nich większe wrażenie? ;-))) III W porównaniu z masywnym BigHitem, lżejszy i krotki Bullit dużo gorzej dawał sobie rade z utrzymaniem prędkości i skakaniem z progów, kilka razy ledwie utrzymałem lądowania na kamieniach i korzeniach, jakimś cudem unikając bliskiego spotkania z okolicznym drzewami... :) IV Nabieramy z Rafałem rozpędu i płyniemy wąskim singielkiem wśród złotobiałych traw - po prawej Tatry, ale jak tu się skupić na widokach skoro trzeba utrzymać się na trasie? :) Zjazdy przetykane są krótkimi podejściami na Cebulę i Glinne, ale na szczęście nie czujemy jakiegoś dużego zmęczenia, zjazd jest świetny a taka pogodę można tylko wymarzyć :) V LE GRAND FINALE LOS ENDOS Wycieczkę kończymy o 21 u Faustyny, wysiadamy z pociągu... Mija 15h odkąd wyjechaliśmy... Ale wyprawa była tego warta - mimo ze w pociągu spędziliśmy tyle czasu co na rowerach. Dopisało wszystko - dobór trasy, pogoda, warunki na szlakach (bardzo sucho, poza miejscami gdzie błotne kałuże nie znikają nigdy :) Zresztą, widzieliście zdjęcia! Czasem warto wziąć urlop! ;-))) |