2005-05-08 Mt. Tamaro (Szwajcaria) Trasa Dystans 27km Uczestnicy
|
Widoki |
Odnaleźć siebie... Z rzadka referuje wycieczki rowerowe ale tym razem chciałem się z wami naprawdę podzielić wrażeniami bo udało mi się dzisiaj zaliczyć jedna z ciekawszych wycieczek w mojej historii... Będąc w depresji spowodowanej brzydka pogoda i nie-do-zycia-dziewczyna postanowiłem wstać o 5 rano i wybrać się do Tessinu gdzie zapowiadali tradycyjnie ok 20C i słonce (w Zurychu zimno i deszcz). dotarłem pod kolejkę ok 10. kulturalnie dostałem plany wycieczek rowerowych (z zastrzeżeniem ze jedna jest nieprzejezdna bo jest śnieg) i wyjechałem sobie kolejka z 500m na 1500m. początkowo myślałem ze kolejka wyjeżdża na Mt. Tamaro czyli na prawie 2000m i ze będę uskuteczniał tylko downhille no ale (nie)stety tak nie było. Na górze ładne widoczki, ciekawa górska świątynia i pełno śniegu na tej nieprzejezdnej wycieczce, która oczywiście od razu stała się moim celem. po studiach jakiś poglądowych mapek (nie miałem normalnej mapy) pomyślałem ze spróbuje południowym stokiem dojść jak najwyżej się da na Mt. Tamaro i może uda mi się ominąć śnieg w ten sposób. najpierw zjazd ok 100Hm singletrail, troche kamieni tak żeby zapoznać się z cudowna praca zawieszenia i hamulców (respecto dla Ireny ze jeździła na tym pojeździe bo zawieszenie tylne działa sytuacyjnie a hamulce są takie słabe ze mając z przodu Intensa 2.5 50SR w ogóle nie da się zablokować koła, rower jest mało skrętny i wywrotny. jedyny plus to ze precyzyjniej się prowadzi od tych pseudo-dh maszyn..). Później podjazd ładnie eksponowana ścieżka i ponowne ok 100Hm zjazdu super wąskim singletrail ala taki w Bieszczadach ze nie możesz z niego wyjechać razem z rowerem a tylko osobno.. staje przed południowym stokiem podchodzącym jak mi się wydaje na mt.tamarno i poza kilkoma płatami śniegu można spokojnie podchodzić. Strasznie wieje i parzy słońcem, co przy moim spartańskim sprzęcie i przygotowaniu do wycieczki (plecak górski, brak kremu, brak czapki, mało picia, czepek kąpielowy jako ochrona od ew deszczu, stare ochraniacze tylko na kolana, stare buty z rozpadającymi się mocowaniami sznurówek...) daje się we znaki. pnę się do góry zasłaniając się stara, stechnaca kurtka goretexowo od słońca i od czasu do czasu ubierając czepek na głowę żeby ochronić trochę uszy (nie da się tak jednak długo wytrzymać bo robi się szklarnia na głowie..). w połowie drogi na domniemany szczyt spotykam jakiegoś sciganta na Canondale Prophet który chce jechać tam gdzie ja ale zupełnie mu się pomyliły kierunki. twierdzi ze na górze nie ma śniegu wiec ide dalej. dochodzę na grań (grań taka ze i z jednej i z drugiej strony stromo lub przepaść) i tam zaraz zmrożony śnieg i miejsca gdzie nie życzyłbym sobie polecieć. okazuje się ze do szczytu jeszcze prawie 1h. Ostatnie podejście na szczyt ala łatwiejsze odcinki Orlej Perci ale przynajmniej bez śniegu. na szczycie i tak już fajne widoczki po drodze zostają przebite - po lewej jedno jezioro, po prawej drugie jezioro a poza tym może gór od zalesionych po takie w pełni w śniegu- jak dla mnie niespotykana dotąd sceneria. ustawiam hamulce na ile tylko się da mocno i zaczynam zjazd. stromo, luźne kamienie, schody, płyty skalne - bardzo trudno, miejscami jak dla mnie i mój sprzęt nieprzejezdne ale generalnie mila zabawa ala podrasowane Sentiero 601. musze stawać co kilkaset metrów i dawać odpocząć rękom (musze dodatkowo mocno ściskać bo raczka się kreci i może wylecieć..). Później spotykam jakąś gore mięsni podjeżdżającą wszystko co trafi się pod koła, później jakiegoś 50latka który na pewno wyrobiłby mnie na każdym podjeździe i zaczynam zjazd lesno-gorskim singletrailem. kreto, od czasu do czasu bandy, sporo korzeni nie dużo kamieni, co ok 50m jakiś większy lub mniejszy próg - idealny single trail przechodzący w szersza ścieżkę, tyle ze musze co chwile stawać bo mi ręce odpadają (respecto dla Seba ze jeździł na Meridzie w trudnym kamienistym terenie mając jeszcze stary widelec). później długi lekko nachylony, ciekawy single trail czasami w jakiś niespotykanych sceneriach (np. eksponowana ścieżką z 20cm ilością liści pomiędzy jakimiś fajnymi drzewkami, czasami jakieś trudne techniczne kluczenie miedzy głazami itd. itp.). później znowu single traile i znowu single traile albo trochę szersze ścieżki, krótkie szybkie szutrowe odcinki, przejazdy przez strumyczki, trudne podchwytliwe odcinki kamienno liściaste, szerokie eksponowane murki do ćwiczenia (dla was za proste ale ja się i tak balem)... i tak kilometrami. wszystko dosyć trudne ale przyjemne do jazdy i z reguły do płynnego przejechania w ciągu. Później dojeżdżam na asfalt, widzę jak autobus górski ma stłuczkę z Audi TT i słyszę tradycyjna włoska rozmowę. sam musze raz awaryjnie hamować przed jakimiś turystami (awaryjne hamowanie polega na tym ze trzeba puścić kierownice i cala ręka docisnąć hamulec do kierownicy - mimo ze jest maksymalnie mocno ustawiony, odchylić się trochę do tylu żeby sprowokować uslizg koła i zestresować potencjalne ofiary..). Później bardzo szybki single trail w lesie, znowu asfalt, znowu single trail (teraz taki ala w Eischoll gdzie można poślizgami więcej jeździć). na każdym odcinku trochę inna nawierzchnia i charakterystyka. I tak zaliczam pierwsza blisko 2000m górkę w tym roku i ok 1600m zjazdu, najprawdopodobniej ok 27km z czego myślę ze ponad 17km zjazdu. nie wynika to pewnie z opisu ale naprawdę tak fajna i ciekawa trasę bardzo rzadko się spotyka - polecam i mam nadzieje ze uda się nam tam kiedyś wybrać. Wojtek Zdjęcia pochodzą ze stron www.theride.ch oraz myswitzerland.com |