2006-07-13 Trasa Dystans 12km Uczestnicy |
Technika Widoki |
Leskowieckie noktowizje Lato sprzyja długim górskim wypadom. Długi dzień, późno zapadający zmrok. Idealna pora na epickie wyjazdy od świtu do zmierzchu... Ale tym razem postanowiliśmy zrobić coś "do góry kołami". Środek tygodnia. Z Krakowa wyjechaliśmy przed godziną osiemnastą. Rowery na dach i w drogę. W Tarnawie jesteśmy o przed 19, na miejscu sprawny przepak i ruszamy w górę. Słońce wisi niziutko nad horyzontem muskając delikatnym, wieczornym światłem polany pod szczytem Leskowca. Upał zelżał, ale wciąż jest bardzo cieplo, 26 - 27C. Wieczór, w górach głucho i pusto. Do góry kręcimy bez szlaku jedną z dziesiątek przyjemnie wspinających się na szczyt ścieżek. Podjazd o zachodzie słońca robi się zresztą z każdą minutą coraz przyjemniejszy. Gdzieś w oddali miga sylweta Pilska, opalona czerwonawymi promieniami zachodzącego słońca. Docieramy do szlaku, którym wspinamy się na wierzchołek, las powoli opanowuje ciemność. Leskowiec. 922m npm. Pusto. Ani żywej duszy. Betonowa dżungla Krakowa została na kilka godzin gdzieś z tyłu. Zmierzch powoli zalewa wschodnią część nieba, po której płyną poszarpaną sinusoidą dziesiątki szczytów i przełęczy. Babia Góra tym razem w wieczornej czerni, a gdzieś za nią zaczerwienione kłęby chmur. Zjeżdżamy nieco poniżej szczytu na polankę pod Leskowcem, z której rozpościera się widok na tonące w ciszy Rzyki, po lewej stronie ciemnym ramieniem spada w dół Jawornica, po prawej kontrastująca z jasnym blaskiem nieba ciemna, połoga kopuła Gancarza. Słońce zanurza się w chmurach tuż nad horyzontem, ostatnie promienie ... Po to tutaj przyjechaliśmy właściwie, rzucić okiem na zachód słońca i pomknąć w dół ciemnymi ścieżkami Leskowca. W dolinach zaczynają migotać światełka domów. Klima! Góry o zmierzchu, nawet te stosunkowo niewysokie jak Beskid Mały, zyskują niesamowicie majestatyczności. Siedzimy na polanie w ciszy, którą mąci tylko delikatny szum wiatru. Pora zacząć się zbierać do zjazdu. Montujemy czołówki na kaskach, kilka fotek na pamiątkę, choć zapewne niestety nie wyjdą i nie oddadzą w ogóle klimatu tego miejsca. Wracamy na wierzchołek i kiedy przymierzamy się do zjazdu, niebo przeszywa błysk burzy. Burza kotłuje się gdzieś 80-100km od nas, pewnie nad Małą Fatrą, spektakularnie podświetla burzowe chmury. Nie wygląda jak burza, może raczej niekontrolowane wybuchy semtexu... Dzikie i piękne. Zjazdy na Leskowcu nie należą do specjalnie trudnych, poprostu ostra szpula w dół. Szerokie za dnia szlaki, w nocy zawężają się jednak do wąskiej ścieżki, którą wytycza snop światła. Rozgrzewkowy fragment zjazdu do schroniska całkiem przyjemny, 40km/h w nocy po kamieniach, których tak naprawdę nie widać, a jedynie czuć w chwili kiedy się je ma pod kołami - ciekawa sprawa. Śledzenie oczami płynącego po szlaku światła emitowanego przez czołówkę hipnotyzuje. To zupełnie inna jazda, inna filozofia. Za dnia na tych odcinkach "sześć dziesiątek" na budziku, piec, zew prędkości, układanie się w bandy, teraz kurczowe trzymanie się świetlnej ścieżki i łapczywe antycypowanie wzorkiem kolejnych zakrętów. Po dwóch, trzech kilometrach, po złapaniu rytmu, można trochę odpuścić klamki. Zaszaleć. Zaszaleć może za mocne słowo, ale nawet krótkie i niskie loty sprawiają frajdę (i czasem kłopoty) w tych warunkach. Ostatni fragment zjazdu, tętent amortyzatorów na wyścielonej kamieniami drodze i wypadamy na asfalt w Tarnawie. Księżyc wznosi się nad Żurawnicą, dolinę przeszywa lekki chłód, na zegarku 23:05 ... Good ride, good night. |