2006-07-16 Velky Choc (Słowacja/Mała Fatra) Trasa Uczestnicy |
Technika Widoki |
Ciemna strona Wielkiego Chocza Los ponownie zawiódł nas do podnóży piramidalnego Velkego Choca, ale tym razem głównym zamiarem było zmierzenie się z wertykalną ścieżką spadającą wschodnim ramieniem do Doliny Jastrzębi. Szlak oceniłem(bardzo subiektywnie) rok temu w deszczu na "górną" szóstkę w naszej beskidzkiej skali, ale weryfikacja miała nastąpić dzisiaj w czteroosobowym gremium FR/AM. Zaskoczył nas chłód, całe trzy tygodnie temperatura nie spadała poniżej 28C, a teraz na dole tylko 14 kresek (na szczycie będzie zaledwie 9C). Podjazd, jedyny sensowny na Choca, którym można w miarę efektywnie jechać startuje z Liskowej żółtym+niebieskim szlakiem. Ruszyliśmy w górę zastraszani przez sympatycznych Słowaków wizją spotkania z medvedami i do mniej więcej 1050m npm jazda wyglądała dobrze, potem niestety ilość dymania zrównała się ilościowo z jazdą. Po zebraniu od chłopaków kilku pikantnych "komplementów" na szczycie za trasę na V.Choca (celowo zasadziłem kosodrzewinę i naznosiłem głazów), jojalnie ostrzegłem, że w dół będzie podobnie ciężko i że można się jeszcze rozmyślić, się nikt oczywiście nie rozmyślił i się zaczęło. Do Sedla Vraca (I etap zjazdu) mamy prawie 200metrów spadku pionowego w dół wąską, techniczną ścieżynką schodzącą tunelem w kosodrzewinie, szlak jest cały czas stromy z ciekawymi skalnymi wstawkami. Po 50metrach pierwszy nad kierą w kosówkę leci Batman Rafał, styl 10, ale lądowanie na 0 za to idiotyczne machanie nogami w locie. Walkę o trakcję wygrał Wojtek. Zszedł ciśnieniem opon do około 0.8atm (mając bydlę Intrudera można w skalnym terenie pozwolić sobie na tak niskie ciśnienie bez ry(d)zyka złapania kapcia). Nasze spory o to czy opona o wadze ponad 1500g (Intense Intruder) ma rację bytu na górskich wypadach, czasem gasną na polu walki kiedy pewne rzeczy wychodzą czarno na białym. Bieżnik Intruza wklejał się przy tym ciśnieniu w fakturę skały. Z Minionem udaje mi się zejść do 1.1-1.2atm, ale jest to już wartośc graniczna, przy której dętka może klęknąć na ostrej krawędzi (Minion niestety ma zbyt delikatne ścianki, opony Intensa wykonywane są z 5 (!) warstw, co sprawdziliśmy kiedyś zresztą empirycznie tnąc gumę). Pierwszy trudniejszy techniczny moment na stromej skałce to popis Maestro Wojtka. Za swój przejazd zebrał po prostu brawa. Dosłownie. Opony przykleiły się do stromej skały, a 12 calowy telewizor na jego drodze nie zrobił wrażenia ani na nim, ani na zawieszeniu. Zresztą jazda Maestro na tym szlaku to była inna galaktyka. Zaczęło na dobre, 5krotnie wracałem z bikiem na górę na tym odcinku próbując urzeczywistnić swój wariant przejazdu, ale ciężki piwot na stromej skałce to w tej chwili dla mnie kompletne tabu (dopomógł jeszcze wydatnio "brake jack%u201D). Dalej kilka ciekawych fragmentów (czyt. gleb) i kilka momentów nie do przetoczenia się i tak z hukiem stoczyliśmy się na przełęcz Vraca. Ale miałem zabawę oglądając miny chłopaków zjeżdżających na przełęcz.. Ilość wyrazów na "k" świadczyła o już nabytym dużym szacunku do V.Choca, a tu jeszcze kilka kilometrów zabawy. Chwilę za sedlem Vraca ciąg dalszy szurania betami po glebie (robiliśmy to na zmiany, tylko Wojtek się aspołecznie wyłamywał), nadal stromo, ale zmienia się nawierzchnia. Przez około 100-200m dominuje luźna, sypka kamienista ścieżka, przypomina chyba najbardziej szutry, z tą różnicą, że grudki kamienne wyjeżdżają razem z kołami i nawet nie wiesz kiedy lądujesz poza ścieżką. Jeden z moich ulubionych odcinków "jastrzębiej perci" , czujna jazda, dozowanie hamulcami niczym delikatne muskanie pianina, czy coś w tym stylu ;) Za chwilę ujawnia się słynna furia "Loco" , który ciska Bullitem w dół. Takiego farta dawno nie widziałem, gdyby nie krzak kosówki, który wcale nie musiał tam rosnąć, następny przystanek Bullit miałbym gdzieś 70m niżej, no i nara. Minute później Junio dla odmiany przepływa hiperpłynnie techniczną sekcję. Po tym waterloo zaczyna nam iść coraz lepiej (albo teren się zrobił łatwiejszy heh). Fajne techniczne odcinki, korzonki, głazy, przyjemna jazda, tylko trzeba się co jakiś czas zbierać z ziemi. Ale nie wieje nudą, jest też dużo ładnych stylowo przejazdów. Na dole zgłaszam akces do klubu "największa ilość wysyp na 20metrach", ale Loco przebija wszystkich swoją kosmiczną glebą (było w niej trochę "montypythonowskiego" absurdu) po wybiciu się z kamienia - styl 10, ale lądowanie na 0 za to idiotyczne machanie nogami w locie ;) Dobra, przyznajmy, był tam też x-up ..już po lądowaniu. Ale trzeba mieć drewniana psychę, żeby potem wrócić i powtórzyć skok. Końcowkę zamykamy szybkościówkami i singielkiem w Dolinie Jastrabiej. Jeszcze stopuje nas zgubiony szlak i wyrwany hak, ale prawdziwy macher z Secesji wozi ze sobą rezerwowe wcielenie haka, a nawet na wszelki wypadek przerzutkę (i to się nazywa myślenie..), także kończymy mocną szpulą (58km/h) i 8km przejazdem asfaltem do Liskowej. Zjazd świetny, nie wiem na co kolektyw narzekał ;) Poprostu dużo sobie można było poleżeć na szlaku, może trochę plecy bolały od ciągłego wstawania z podłogi, ale było i wertykalnie i technicznie. Wielki klasyk w słowackiej księdze big mountain freeride. Tylne siedzenie samochodu zaopatrzyło się na zakończenie we wszelkie odmiany bronka wyprodukowanego u naszych południowych sąsiadów i zaczęła się degustacja, a po północy lądujemy w krk. Sebas
|