2006-08 Wadi Connection (Egipt) Trasa Uczestnicy |
Technika Widoki |
"Ptzytul mnie pustynio!"
....miałem ciężkie obawy, że Spragniona Dolina była brutalną weryfikacją moich możliwości rowerowych w tym klimacie. Ubiegłoroczny trekking po nawet jeszcze gorętszych Górach Atbai, to jednak nie to samo co jazda rowerem. Nie ta dyscyplina, nie to tętno, nie to tempo wypacania wody. Przed kolejną trasą do Wadi Connection zaopatrzyliśmy się więc w nadmiar wody. Choć co to znaczy nadmiar wody... Tutaj takie określenie nie ma racji bytu. Nasza optymistyczna dezorganizacja ("z kim się zadajesz...", Egipcjanom pojęcie czasu wydaje się być obce) zmusiła nas do wyjazdu w dość cieplutkich godzinach, niedługo przed południem. Zaraz za skalną bramą wlotu doliny Connection, przy której stoi znak obficie dziękujący za zachowanie czystości (a tuż obok leżą dziesiątki kilogramów śmieci....) rozpoczyna się podjaździk. Z tego miejsca raptem siedem kilometrów jazdy w górę. Najdłuższych siedem kilometrów podczas całego wyjazdu. Początkowo idzie nam dość dobrze, ciężej robi się kiedy znikamy pośród ścian gór na dnie doliny, gdzie powietrze stoi w miejscu i drga tylko rozżarzoną "fatamorganą" podwieszoną nisko nad ziemią. Trudno to wytłumaczyć, że podjazd o nachyleniu około 8% może dawać tak nieprawdopodobnie w kość, ale organizm nie jest w stanie schładzać się, pocenie, które jest jego naturalną obroną przed podnoszeniem się ciepłoty ciała i przegrzaniem, odbywa się tutaj na niewyobrażalną skalę, ale... i tak niewiele daje. Dlatego zanim słońce osiąga zenit, zmieniamy taktykę. Jedziemy stałym , równym tempem i co półtora kilometra zatrzymujemy się i chowamy się w cieniu jeśli takowy jest. W nierównej walce z pustynną Matką Naturą taka taktyka przynosi efekt i obrót korby za obrotem korby wydzieramy kolejne metry, potem dziesiątki metrów, setki, w końcu kilometry.... Tracę poczucie czasu, nie wiem czy to trwa długo czy krótko. Docieramy w końcu na płaskowyż Misma. Południowy żar rozlewa się po dolinach, spływa żlebami gór, spękane skały nagrzewają się do skrajnych temperatur. Naszą ucieczką przed słońcem jest kilka beduińskich chatek, które okazują się być pustynnym biznesem trzech kairczyków. Wita nas beduin-neofita o ksywie "Fox", z którym nie unikamy dłuższej pogawędki przy herbacie, zresztą chwilowo mamy mniej ochoty na walkę z okolicznościami natury. Dużo różnych rzeczy widzieliśmy, ale Fox ma ...basen. Tak, na tym pustkowiu. I za równowartość 500pln jest nawet w stanie przywieźć cysterną wody z Dahab. Gatunek ludzki ma nieokiełznaną wyobraźnię... Wadi Connection, co jest zdaje się tajemnicą poliszynela, to szlak narkotykowy, oficjalnie końcowy fragment doliny jest zamknięty przez egipską policję, dlatego opuszczamy płaskowyż kierując się na pobliską przełęcz. Widoki na otaczające nas góry są dziś surowe. Kolory ścian gór jakby wyblakły od parzącego je słońca. Widoczność bardzo ograniczona. Nie wiem dlaczego, ale czuję sie w tym miejscu jak intruz, który wdarł sie na czyjąś posesję. Posesję pustkowi. Zjazd w dół, pomimo nieprzyjemnych "wielbłądzich garbów" (formacje małych muld), to rozkosz. W końcu wiatr, pęd i my nurkujący w dół, tonący od czasu do czasu kołami w zapiaszczonych wirażach. Trwa to kilkanaście bardzo krótkich minut, trudno sobie wytłumaczyć, że jazda tego samego odcinka pod górę zajęła nam razem z przerwami dziesięciokrotnie więcej czasu. Kiedy mijamy bramę doliny uderza w nas chłodniejsze (39C) morskie powietrze. Teraz już tylko zjazd do miasteczka, przejazd przez targ w Assalah, figi, granaty, banany i manana.. Sebas Serdeczne podziękowania dla firmy Kross, która wsparła naszą mountain bikową wyprawę na Półwysep Synaj, podziękowanie też dla Rafała Adamusa z krakowskiej Secesji za perfekcyjne przygotowanie sprzętu i pomoc. |