2006-08 Wadi Zaghra (Egipt) Trasa Uczestnicy |
Technika Widoki |
Wyścigi z wielbłądami Wadi Zaghra zaczęłą się dla nas na dobrą sprawę dzień przed wypadem, tym razem postanowiliśmy zaopatrzyć się w oficjalne turystyczne zezwolenie, żeby uniknąć niedomówień na punktach kontrolnych. Wieczór spędziliśmy więc na szwędaniu się po różnych, że tak powiem, szanownych instytucjach. Policja Turystyczna jak się okazało nie wystawia zezwoleń, ale miało to zrobić ich zdaniem za to tzw. Biuro Ochrony Wybrzeża. Dlaczego akurat BOW, tej zagadki nie potrafiliśmy zrozumieć (Wadi Zaghra znajduje się w górach, bliżej pustyni niż wybrzeża), ale znalezienie tego przybytku ulokowanego w baraku z wybazgranym odręcznie napisem na ścianie było ekstremalnym wyczynem, przy czym tam otrzymaliśmy drogocenną informację, że takie zezwolenie wystawia prawdopodobnie "Biuro Safari". Po usłyszeniu tej nazwy wymiękliśmy i stwierdziliśmy, że jedziemy jutro poprostu w ciemno. Okazało się, że do Wadi Zaghra zezwoleń nie potrzeba... albo oficjele byli poprostu niedoinformowani. Nieistotne, najważniejsze, że jedziemy. Problemem Wadi Zaghra było to, że każda z map jaką mieliśmy w rękach przedstawiała zupełnie inną "wizję" rzeczywistości. O mapach w przyzwoitej skali można na Synaju zapomnieć, choć podobno gdzieś można nabyć mapy opracowane przez izraelską armię okupującą jakiś czas temu Płw. Synaj, jednak dostępność tych map jest praktycznie żadna. Optymistycznie zakładaliśmy, że najdokładniejsza w oddawaniu proporcji powinna być mapa niemiecka (pomimo mizernej skali, 1:1mln), później miało się okazać, że ani niemiecka mapa, ani szkice odręczne w Exploration Guide nie oddawały dobrze miejsca ulokowania Przełęczy i Wąwozu Nasb, do których planowaliśmy dotrzeć. Poranny wmordewind z jednej strony pomagał chłodząc, z drugiej strony zwiększał trudności podjazdu. Coś za coś, ale nie narzekaliśmy na jego obecność. Na początek rozgrzewka na 10kilometrowym podjeździe asfaltem do wlotu Doliny Zaghra pośród ciągnących się bez końca gór i jest w końcu początek Wadi Zaghra. Monstrualna dolina ciągnie się z tego miejsca przez 60kilometrów do podnóży Mount Sinai i Gebel Katheriny przecinając min. fanaberię beligjskiego artysty, który chcąc uczcić zawarcie przed laty pokoju pomiędzy Egiptem a Izraelem, pomalował na długości kilku kilometrów wszystkie głazy na pustynii na kolor niebieski. Ole'! Tak powstała Blue Desert czyli Błękitna Pustynia. Pod cieniem skalnej bramy otwierającej dolinę robimy krótka przerwę, która wydłuża się nam przyjemnie. Jest pięknie, surowo, turnie tutejszych gór wyciagają swe iglice pod niebiosa, ale temperatura zaczyna się piąć w górę, poranna "bryza"(36C) ustaje i powietrze nagrzewa się coraz bardziej. Zanurzamy się w dolinę, która delikatnie acz niesutannie cały czas pnie się w górę. Wyschnięte, spękane od żaru słońca podłoże doliny musiało być kiedyś korytem potężnej rzeki spływającej stąd ku wybrzeżom Morza Czerwonego. Nieme skały otaczające nas wokoło były zapewne świadkami czasów, kiedy w żyznych dolinach kwitło życie - kilka tysięcy lat temu monsun, który nawadniał deszczami również egipską część Sahary (wówczas sawannę), przestał wiać i ten skrawek ziemii zamienił się w jedno wielkie wyschnięte górskie pustkowie. Mijają powoli kilometry, pedałujemy równym tempem starając się nie podnosić tętna ponad 160ud/min, tak aby nie przemęczać nadmiernie i tak już obciążanego skrajnym upałem organizmu. Serce dudni w uszach, w głowie, oddech staje się ciężki, wybija południe. Rozpoczynają się trzy najbardziej upalne godziny dnia w tutejszym klimacie. Teoretycznie wąwóz jak i przełęcz powinny być już niedaleko, mijamy kolejne zakola potężnej doliny, wąwozu jednak jak nie było tak nie ma. W pewnej chwili stado około dwudziestu wielbłądów wędrujące sobie bezpańsko wystarszone wiodkiem rowerów zrywa się do ucieczki. Te flegmatyczne z pozoru zwierzęta, gdy trzeba, potrafią przyspieszyć, praktycznie po minucie całe stado znika nam z oczu. Dzikie wielbłądy? Nic z tych rzeczy, jak wytłumaczył nam beduin neofita, na Synaju nie ma dzikich wielblądów, każdy z nich jest znakowany i należy do określonego klanu. Wędrują samotnie bez właściciela, ale doskonale znają drogę do swojego pana jak i wodopojów. Przeciętny wielbląd poi się raz na cztery dni i jest w stanie pokonywać objuczony ładunkiem dystanse jakich człowiek o własnych siłach na pustkowiu nie byłby w stanie przebyć - nawet 40km dziennie przez okres miesięcy. Bez wody wielbłądy są w stanie przetrwać na pustyni do dwóch tygodni. Tymczasem w naszych camelbakach robi się coraz bardziej pusto. Ani widu, ani słychu po wąwozie, dalsza jazda w górę robi się uciążliwa i mało rozsądna bez wody, a kilka łyków musi pozostać w rezerwie. Jak się okaże ostatniego dnia trafimy na kolejna mapę, na której cel naszej wyprawy był zaznaczony jeszcze kilkanaście kilometrów przed nami.. Pora wracać. Po 26kilometrach w tym prawie 20kilometrach podjazdu proporcje się na szczęscie odwrócą, większość trasy poprowadzi w dół. Zjazd szerokim dnem doliny zabiera nam kilka chwil, momentami trzeba poprawiać korbą, koła gdzieniegdzie zapadają się w piachu. Charakterystyczne jest to, że tutaj zjazdy niezależnie od tego gdzie i skąd się zjeżdża są również męczące, ale przez dłuższa chwilę pędzimy przyjemnie w dół. Jaka odmiana od mozolnej i długiej wspinaczki! Przed wylotem z doliny chwila przerwy w cieniu i potem znów długie 10km w dół rozgrzanym na patelnię asfaltem. Powietrze bucha w twarz, oczy, rozgrzewa ciało, wiatr przy ponad 40C zupełnie nie chłodzi, końcówka to już zmagania z bardzo silnym przeciwnym wiatrem od morza. Przetaczamy się przez beduińską wioske Assala, zaopatrujemy się w tutejszą rozkosz podniebienia, egipskie figi i docieramy do klimatyzowanego pokoju. Może kiedyś wrócimy do Wadi Zaghra i pociągniemy nią aż do podnóży Mount Sinai... ale na pewno nie w środku lata.. Sebas Serdeczne podziękowania dla firmy Kross, która wsparła naszą mountain bikową wyprawę na Półwysep Synaj, podziękowanie też dla Rafała Adamusa z krakowskiej Secesji za perfekcyjne przygotowanie sprzętu i pomoc. |