2006-09-30 Salatin (Słowacja/Niżkie Tatry) Trasa Uczestnicy |
Technika Widoki |
Niegrzeczni Chłopcy "Wiara czyni cuda", na tym powiedzeniu bazowal chyba Junior(?) rzucając na stół - zapomniany od 2003 roku - projekt trasy na Salatin w październiku. Z wyliczeń międzyczasów wynikało, że nawet jeślibyśmy przemieszczali się idealnie wg. planów i tak skończylibyśmy trasę o/tuż po zmroku. Zamiast wiary w cuda wziąłem czołówkę, compadres nie podzielali mojego pesymizmu, więc ich czołówki zostały w samochodzie, zamiast nich zabrali małe lampioniki nadziei (latareczki heh).. Początek podjazdu Doliną Ludrovską spokojny, w równym tempie (avs 13km/h) i na wstępie mamy nadrobione około 30-40minut w stosunku do znaków na szlakach, szybka wspinka z 560m npm na 915m npm i nawet powiało optymizmem. Dalej też całkiem nieźle i na wysokości 1300m npm meldujemy się w niezłym stanie i czasie. Szczyt Salatina (1630m) jednym wydaje się być już na wyciągnięcie ręki (Junior huraoptymista ;), innym dość odległy (ja realista czyli pesymista -ponoć to jedno i to samo). Chwila relaksu na arcystromej łące z widokiem na główną grań Nizkich Tatr, zachodnie kotły Chabenca, rozświetloną Velką Chochulę i zaczyna się... Ostatnie 300metrów przewyższenia.... Nachylenie tego ostatniego odcinka nie było zaskoczeniem, z poziomic na mapie wyliczylismy sobie jakieś 25% średniego nachylenia od koty 915m do szczytu, czyli sama końcowka mogła mieć szacunkowo 35-40%. Niby byliśmy na to gotowi, że partie podszczytowe mogą nam zedrzeć psychę, ale nie przewidzieliśmy parszywych wąskich tunelików z kosodrzewin (zero szans nawet na niesienie roweru na plecach, wszechobecne zahaczające o rower gałęzie), skalnych stopni i upierdliwie usypujących się fragmentów ścieżek. Próbowaliśmy różnych taktyk, znalezienie skutecznej wydawało się fikcją, aż w końcu Adaś rozkminił "Niesienie Roweru Dolną Rurą Ramy na Barku". Niestety byłem wtedy gdzieś w gęstwinie cieknących żywicą kosówek i uskuteczniałem strategię znanego łojanta wspinaczkowego Gesa - "prawdziwa siła techniki się nie boi", co się skończyło rozdartymi doszczętnie gaciami, pociętymi nogami i wykręconym nadgarstkiem w kierunku, w którym się teoretycznie nie zgina. Nie mam pojęcia ile zabrało nam wdzieranie się na szczyt Salatina z tej łąki, ale z deczka nas "zatrzymało". Junior nudził się najmniej zaliczając trochę więcej atrakcji i spadając sobie kilka metrów w dół na skałce (jak ktoś lubi..). Odcinek nagradzamy kilkudziesięcioma wyrazami na "ku". Na szczycie Salatina (1630m) całkiem ciepło jak na początek października, 13-14C i przyjemne słońce. Powoli zbieramy się do kupy. Czas niestety nie najlepszy (ponad godzinne opóźnienie), po szybkim wpisie do księgi wejść(wdymań) szczytowych ruszamy w dół. Tak przynajmniej nam się wydaje. Początek zjazdu genialny, śliska, błotnista ścieżka wiodąca po skałkach, stromo i technicznie. Zachowujemy bezpieczne odległości, ale ponieważ widzę, że Adam rusza ostro w dół, też odpuszczam heble. W momencie okazuje się, że MR8 po prostu starcił panowanie nad sprzętem i przycina w dół na chybił trafił. W takich momentach nie ma czegoś takiego jak hamowanie i doświadczony górski glebołap wie, że pozostaje mu wbicie się w boczną ścianę szlaku. Widzę to, ale czuje bezsilność, hamulce zaciśnięte na maxa a ja płynę w dół i ląduję przednim kółkiem w d**** Adasia. Raczej jest mało szczęśliwy z tego powodu. W każdym razie górny odcinek dreszczowy, ale klasą błyszczy Junior czarując na masywnych korzeniach. Coś jednak nie tak jest z tym zjazdem bo zaczyna się trawers, potem noszenie rowerów przez spore korzenie. Tam już czuje, że będzie grubo. Odcinek Salatin -Maly Salatin znakowany na mapie jako zjazd okazuje się być korzenną rzeźnią góra-dół, zamiast 30minut pieszych (czyli szacunkowo 7-10minut DH) przedzieramy się przez ten fragment 50minut i jesteśmy ugotowani. Na Malym Salatinie podziwiamy zachód słońca na tle Wielkiej Fatry. Poezja! Ale jesteśmy udupieni na 1400m npm, a godzina 18.40... o tej porze mieliśmy być przy samochodzie. Od Małego Salatina zaczyna się kawał świetnego singletracka, czysta magia, ale robimy go już przy ostatnich rachitycznych odblaskach dnia. W półmroku zaliczamy kolejny niewielki szczycik (skąd on sie tutaj wziął?). Chwilę przed zapadnięciem ciemności zakładamy oświetlenie i dalej to w dół, to trawers, to lekko w górę. Jazda singletrackami trochę jak loteria. Zapadają zupełne ciemności i niespodziewanie zaczyna się Nite Ride (niespodziewanie jak dla kogo ;). Sceneria rulująca, z księżycem wiszącym nad Salatinem, ale trzeba się koncentrować na jeździe, bo nic nie jest oczywiste, drzewa, gałęzie, doły na szlaku czyhają na frajerów. Po drodze dwa kluczowe fragmenty nawigacyjne z odbijającym szlakiem, ale perfekcyjnie się w nie wstrzeliwujemy (na farta). Nie jest łatwo namierzyć w nocy szlak, szczególnie podczas jazdy, gdzie trzeba koncentrować się na i tak słabo widocznym podłożu. Przez moment wkrada się odrobina magii czyli widok z pod Krivania (1233m) na światła usypiającego powoli Rużemborka. Las zaczyna żyć symfonią nocnych dźwięków, przez moment zdaje się, że dialoguje sobie ze sobą jakiś misiek w pobliżu. W końcówce zdzieram tarczę i korpus hamulca hamując alu o alu (klocek się starł na amen), a na dole szpula przez kilka minut i o 20.30 jesteśmy w Ludrovej pod samochodem. Najciekawsze odcinki zjazdu - kilka kilo singletracków - zaliczamy niestety w ciemnościach, choć z drugiej strony dawno takiego adwenczer z tak genialnymi klimatami (na fotach zapewne nie wyjdzie ani 50% klimy) nie było.. p.s. A tytułowi "niegrzeczni chłopcy"? To my. Grzeczni chłopcy siedzą w domu, a nie włóczą się po ciemku nocą w górach, gdzie słychać głosy nawołujących się niedźwiedzi...
|