2006-12-02 Czyrniec, Polica Trasa Dystans 46km Uczestnicy |
Technika Widoki |
Grudniowe mikstury enduro O 6.40 rozbudziło mnie szorowanie betami po asfalcie i pulsujące kolano przyfarbowane na żwawy czerwony kolor. Dobry początek. W międzyczasie klimatyczny grudniowy wschód słońca nad Beskidami, potem Jordanów, wiatr w żagle i 20km kombinowanych dojazdów na Przełęcz Zubrzycką. Słońce, południowy wicher, zielone łąki i szarawe kolory lasów - nic z rzeczy, które przypominałyby 2 grudnia. Nietypowy jest ten sezon MTB z Beskidach, najpierw wyjątkowo długa zima trwająca w niższych pasmach do trzeciego kwartału kwietnia, a teraz długa bezśnieżna jesień rozciągająca się już na grudzień... Przełęcz Zubrzycka. Ciepło, błękitne niebo, serce wybija rwane rytmy po ostatnich odcinkach podjazdu. Stąd niebieski szlak wiedzie w górę na Czyrniec (1328m), niepozornego sąsiada Policy. Po kilkuset metrach nurkowania w lasach, szlak wypływa na potężną halę-wiatrołom, z którego uderza widok na ledwie wynurzającą się ponad chmury grań Gorców, najwyraźniej poziom mgieł zawisł gdzieś na wysokości 1200m. Ciekawa panorama. Żwawa zieleń lasów bije się z bielą płatów śniegu przetykających wschodnie zbocze Czyrńca. Jesień ci to czy wiosna? Na szczycie melduję się dość szybko zatrzymywany tylko od czasu do czasu widokami i zawalającymi drogę drzewami. A na szczycie późnojesienne charakterystycznie nisko wiszące nad horyzontem słońce pomimo samego południa i genialne widoki na Babią, Tatry, ostrą jak brzytwa grań Wielkiej Fatry. Czas na przyjemną grudniową solaryzację.. Stąd tylko rzut kamieniem (może dwa) na Policę, kręty zjazd ścieżką skutą twardym smrożonym śniegiem i kilka machnięć korbą na szczyt. A ze szczytu na oko 12km zjazdu kombinowanym czerwonym-żółtym szlakiem zbiegającym z wierzchołka do samego Juszczyna z krótkim podjazdem na Jawor. Szacowany spadek w dół 1100m. Zapowiada się intieriesna. Na górze włączam stoper i ciekaw jestem jak to będzie zjechać całość w jednym ciągu, bez stopów.... Pierwszy "stop" zaliczam po ok. 2kilometrach, wypada mi przednie koło z widelca, ląduję na twarzy. Niefart. Druga dziś rozsypa, ale największym chyba fartem było to, że nie załamał się widelec po uderzeniu zębami w grunt.. Zbiórka z podłogi, sprawdzenie hardware'u i ruszam dalej. Pierwsze 7km zjazdu perfektne. Ścieżka w górnej części przepływa po bardzo sensownych kamieniach, głazach, a prawdziwym rarytasem jest zmienny typ nawierzchni - od idealnej ściętej mrozem, na której koła kleją się do powierzchni, przez lekko wilgotną, po rozmrożony żywy lód zalany wodą, na którym koło "puszcza" zupełnie i wystrzeliwuje rower w losowym kierunku. Rzadko nadarza się szansa dhowania w tak dziwnie przeplatających się warunkach - sucho, wilgoć, mróz i wszystko przeplatające się non stop co kilkaset metrów aż do wysokości 800m np gdzie dominuje już wyłącznie zmrożona nawierzchnia. Im niżej tym bardziej spada temperatura. Czuć już przedwieczorny górski chłód. Po 7 kilometrach zjazdu chwila wypłaszczenia i 100m przew. w górę na Jawor. W międzyczasie słońce opiera się na grani Policy wystrzeliwując laserowe wiązki promieni spadające do dolin. Najbardziej efektownie prezentuje się z tych wzniesień dolina Skawicy sięgająca po Zawoję, którą zaczynają spowijać mgiełki. Ostatni płaski odcinek pod Sarnową Górą pozwala nacieszyć się widoczkami zachodzącej helowej kuli, a za moment ostatni łatwy, superszybki kilometr zjazdu.. Licznik od szczytu wskazuje 15km, może było więc nawet więcej niż 12km samego zjazdu, niestety duża część nieciekawymi drogami zwózkowymi, zniszczonymi bezmyślnie jak to bywa coraz częściej w naszych górach traktorami, ale jak na polskie warunki trzeba przyznać, że te 15 km było naprawdę NIEŁE. Sebas |