2009-06-16 Hiszpania Trasa Uczestnicy
|
Technika Widoki |
Raz Kozie Śmierć No wreszcie! Od wymarzonej jazdy w Sierra Nevada (narazie tej hiszpańskiej) dzielą nas już tylko sekundy. Drużyna w pełnej gotowości, choć jeszcze w niepełnym składzie. Ja tylko nieopatrznie zapoczątkowałem zwyczaj zapominania różnych przydatnych akcesoriów, jak np. rękawiczki (zwyczaj ten będzie kultywowany na kolejnych wycieczkach). Nic to, słonko świeci, rowerki wyregulowane niczym szwajcarskie zegarki, nam się już błyszczą oczka z podniecenia ... tylko gdzie się zaczyna ta cholerna trasa. Gapimy się w mapę, pytamy tubylców o drogę, studiujemy tablicę informacyjną i przez chwilę nawet wydaje nam się, że znaleźliśmy właściwą drogę. Tylko, że droga zamienia się w ścieżkę trawersującą bardzo stromy stok poprzecinany skałkami. Wprawdzie w planie mieliśmy jakiś banalny singielek na rozgrzewkę, ale co tam - raz kozie śmierć, atakujemy! Chwilę później pierwsze skalne bastiony są zdobyte a my rozgrzani. W tym starciu trzeba było wykazać się precyzją, bo pod lewym łokciem było sporo powietrza, czyli absolutny zakaz skręcania w lewo. Właśnie tam, tylko jakieś 30 m niżej odnajduje się droga, której szukamy. Jeszcze tylko ostra ścianka w dół, przełknięcie pierwszych na tej wyprawie agrafek i dopadamy wygodnej szutróweczki. Ledwo zdążyliśmy trochę odsapnąć pędząc w dół po równej nawierzchni, a tu szutrówka zamienia się w wąski, skalisty szlak. Kolejne starcie z zastępami coraz większych kamieni i coraz ciaśniejszych zakrętów. W ferworze walki przegapiamy rozwidlenie szlaku i lądujemy o jeden most za daleko. Przynajmniej tak nam się wydaje, bo - jak się później okaże - akurat wybraliśmy sobie jeden z najsłabiej oznakowanych szlaków w okolicy. Po kilkunastu minutach przeklinania hiszpańskiej infrastruktury szlakowej, wybieramy pozarastaną ścieżkę na tzw. azymut. Mimo, że drogę zagradza nam bramka, a kilkadziesiąt metrów za nią ścieżka gubi azymut, brniemy nią z uporem kozłów. To chyba najwłaściwsze porównanie sądząc po ilości koziego łajna na naszym "szlaku". Po ponad godzinnym tachaniu sprzętu, nachodzi nas refleksja, że pasterska infrastruktura słabo nadaje się do rowerowej eksploracji i przypuszczalnie jeszcze gorzej do nocowania (w ofercie były tylko dziurawe szałasy z luźnych kamieni). Słońce znika za grzbietem naszego stoku - jedyne rozsądne rozwiązanie to odwrót. Z trudem przyjmujemy go do wiadomości. Kozia traska nawet na zjeździe pokazuje kopytka, a nawet pazurki. Trochę nam skopała tyłki, ale głównie podrapała. Było strasznie wąsko, a przy nieopatrznym wyjechaniu ze ścieżki wpadało się w naturalne zasieki. Ścinanie zakrętów karane było brutalną akupunkturą. W starciu z kłująco-tnącą florą szczególnie bolesny okazał się brak rękawiczek. Przynajmniej zacząłem doceniać, jakie milutkie roślinki mamy w Polsce. Zrezygnowani wracamy tą samą drogą, zamiast planowanej pętelki. Pierwsza bitwa, choć przegrana, napawa nas jednak optymizmem. W końcu bohatersko stawiliśmy czoła najdzikszym zakamarkom Sierry (tuż za wioską). Nawaliła strategia, bo rozgrzewkowe rozpoznanie terenu zamieniło się niezły HC, zakończony uznaniem wyższości kóz nad rowerem. Klaud
Opis trasy: |