2009-06-21 Hiszpania Trasa Uczestnicy
|
Technika Widoki |
Dogonić Przewodnika
PUCH! Po raz 3 spada mi opona z obręczy i wyskakuje ogromny balon z dętki. Moja tylna rawka nie doczekała się na czas następcy i właśnie postanowiła skapitulować. Problem w tym, że akurat jesteśmy w trakcie trasy po Sierra Nevada z profi przewodnikiem i grupką angielskich kolarzy. Nazwałem ich kolarzami, bo na swoich „prawie kolarkach” poruszają się w iście kolarskim tempie. To znaczy poruszaliby się, gdyby nie my – ciężkozbrojna polska husaria. Akurat pierwsze w dziejach wynajęcie przez nas przewodnika w niewytłumaczalny sposób zbiegło się z nadzwyczajną kumulacją awarii ogumienia naszych rumaków. Nie przeszkodziło nam to jednak zaprezentować obcokrajowcom szczypty ułańskiej fantazji. Gdy przy pomocy skuwacza i kamieni reanimuję moją obręcz, angielscy jeźdźcy uprzejmością maskują zniecierpliwienie kolejnym nieplanowanym postojem. Nie wiedzą jeszcze, że liczba tych postojów przekroczy ich najczarniejsze przewidywania. Preferowane przez nich tempo wycieczki w szczególności nie przypadło do gustu Juniorowi. Brak czasu na delektowanie się szlakiem , tudzież pejzażami uznał on za profanację idei górskiej wycieczki. Po kilku kilometrach nie wytrzymuje i zatrzymuje się na fotosesję. Jednak nikt nie zamierza na niego czekać. Nie chcemy dać się wyprzedzić amazonkom na organicznych rumakach, które skutecznie minują szlak za sobą. Wreszcie pierwszy zjazd, czyli pierwsza okazja, żeby dzięki wsparciu grawitacji pogonić Angoli. Teraz im pokażemy, co oznacza polska husaria w pełnym galopie. Daliśmy ostro z kopyta, tak że Jarek pogubił podkowy (czyli złapał gumę). Wyspiarze kolejny raz muszą na nas czekać – znoszą to z godnym podziwu stoicyzmem. Ale mogło być znacznie gorzej, gdyż ku mojemu zaskoczeniu odkrywam, że grzałem w dół na rozpiętym „strzemieniu” w tylnym kole. Drobne problemy techniczne nie są jednak w stanie podciąć nam husarskich skrzydeł. Na dodatek wyimaginowana konfrontacja z Angolami budzi w nas ducha kozaków. Najpierw budzi w Wojtku wyraźnie zirytowanym kolarskim charakterem przejażdżki. Daje on piękny pokaz kozactwa przeskakując ze szlaku wprost na stromą skarpę. W oczach Robina – naszego przewodnika – pojawia się przerażenie. Jego angielscy klienci zaczynają na nas patrzeć z respektem (a właściwie jak na świrów). Odcinek szlaku prowadzący do Portugos jest nam już znany, więc kozaczymy na całego, przysparzając Robinowi kolejnych siwych włosów. W swojej nienagannej uprzejmości próbuje nam tłumaczyć przebieg drogi: Niestety po pogoni za Robinem w mocno interwałowym terenie, w Portugos padamy z wyczerpania. Dodatkowo osłabia nas żar potęgujący się wraz z utratą przewyższenia. Jednak na propozycję Robina przedłużenia zjazdu do wioski Mediwal, natychmiast dosiadamy aluminiowych rumaków. I słusznie bo zjazd okazuje się perełką. Poza tym Robin zaczyna nadawać na naszych falach i wynajduje nam dodatkowe atrakcje np. w postaci ciekawej kombinacji skały ze zwalonym drzewem. Żeby wydawało się trudniej przy demonstracji najazdu na tą przeszkodę przylicza glebę. Jarek rozwiązuje ten problem poprawiając najazd. Wojtek pcha się zaraz za przewodnikiem, ale zabrakło mu powietrza w oponie. Znowu Angole muszą czekać. Żeby im się nie nudziło, postanawiam ich trochę zabawić. Zaliczam skalno-drewnianą miejscówkę, ale próbując przeskoczyć potoczek poniżej spadam z rumaka. Uprzejmi Angole natychmiast rzucają mi się na ratunek. Trasa kończy się naprawdę mocnym akcentem - Robin prowadzi nas do baru dla tubylców. Przy zimnym piwie z tapas dochodzę do wniosku, że 25€ wydane na przewodnika to była udana inwestycja - sami byśmy do takiego baru nie trafili. Klaud Info: |