2009-06-24 Hiszpania Trasa Uczestnicy
|
Technika Widoki |
Pragnienie Wysokości Pomysł na Sierre wziął się z artykułu w „Bike’u”, gdzie opisywali te góry jako gąszcz singletraili i łatwy dostęp na spore wysokości. Autorzy twierdzili też, że możliwe jest zdobycie najwyższego szczytu – Mulhacena. Od tego momentu góra ta stała się moim celem i postanowiłem, że muszę przynajmniej spróbować z niej zjechać. Sierra miała być dla niektórych zastępstwem Peru, dla innych szansa na opalanie się nad morzem śródziemnomorskim, dla kolejnych możliwością wyjeżdżenia się w malowniczych górach – jednym słowem panaceum na (wszystkie) pragnienia . Dzięki temu udało się zebrać sporą ekipę, w skład której - co nie zdarza się często – wchodziła też płeć piękna. Urlopowanie się w większej grupie, zwłaszcza tak szanownych osobistości, jest przyjemnością, ale nie ma co ukrywać utrudnia realizację partykularnych planów, z których nie można zrezygnować. Mimo moich wysiłków, nie udaje mi się przekonać reszty chłopaków do priorytetowego potraktowania ataku na najwyższy punkt Sierry. W związku z tym na Mulhacena wyrusza tylko dwuosobowa reprezentacja (w tym naczelny piechur Gosia). Pobudka o 4 rano. Przed nami półtoragodzinna jazda naszym bikewozem (czyt. bajkowozem) charakteryzującym się miękkim zawieszeniem, słabym silnikiem, oponami rożnych producentów i hamulcami, które nawet Seb uznałby za zbyt słabe na zjazd w Trupim Lasku. O 6.20 docieramy z 0m n.p.m. na 2200m do Hoya del Portillo. Tutaj czeka nas szeroka szutrówka, która powoli wyłania się z nocnego półmroku. Gosia narzuca od razu szybkie tempo, ja jestem za to zupełnie bez formy, kreci mi się w głowie i najchętniej wróciłbym do domu. Idąc/jadąc ranną porą spotykamy kilka dzikich koni, zupełnie zaskoczonych naszym pojawieniem. Po 1,5h docieramy do Mirador de Trevelez na 2700m. Wieje wyjątkowo mocno i jest dosyć zimno. Przyzwyczajeni do ponad 40C upałów czujemy się jak w lodówce. Ukryci za kamiennym murem odpoczywamy i ustalamy strategie dalszego podejścia. Gosia zgadza się towarzyszyć mi do momentu, gdy szczyt Mulhacena stanie się widoczny. Z szerokiej i łatwej do podjazdu szutrówki przechodzimy w wąską ścieżkę, która wije się wzdłuż starej drogi, czyli pasa poukładanych nieregularnie dużych kamieni. Wiatr staje się coraz mocniejszy, wysokość daje się we znaki, tempo podejścia spada, na ok. 3100m Gosia zawraca, choć Mulhacena ciągle nie widać. Pojawiają się pola śnieżne, które trzeba obchodzić i które utrudniają orientacje. Od 3200m wysokość bardzo mnie osłabia, dodatkowo wiatr staje się tak mocny, że idę zygzakami i w kurtce szarpanej wiatrem zaczynam wyglądać jak ludek Michelin. Na szczęście szlak jest wygodny do podejścia i dopiero od Mulhacena II (który zasłaniał widok na główny szczyt) robi się trochę trudniejszy. Zatrzymuję się 100m od szczytu, gdzie mam dobre schronienie od wiatru - chwila na odpoczynek i naładowanie akumulatorów. Z powodu bardzo szybkiego zdobycia wysokości czuję się słabszy niż na Toubkalu. Przez małe pole śnieżne wychodzę na szczyt, gdzie dopiero widać potęgę Sierra Nevada. Nie ma co liczyć ile jest pasm górskich i 3-tysiecznikow przede mną – najbardziej widoczne są jednak granie Alcazaby i Velety, które wraz z Mulhacenem stanowią koronę Sierry. Północna ściana to przepaść, w dole widać „małe” zielone jezioro, daleko na południu zarys morza. Każdy wysoki szczyt pozostawia niezapomniane wrażenia… Przebieram się w kościotrupa, proszę Czechów (którzy zawsze są w takich miejscach licznie reprezentowani) o kilka zdjęć i ruszam w dół. Trasa technicznie średniej trudności, ale przy huraganowym wietrze jazda wąskim singletrailem otoczonym z dwóch stron dużymi, ostrymi kamieniami wymaga jednak dobrego refleksu i równowagi. W końcu przebijam się na drugą cześć grani Mulhacena i wiatr trochę słabnie. Teraz można przyspieszyć i bez przeszkód cieszyć się płynna jazdą po księżycowym krajobrazie. Po wcześniejszej zaprawie trasa nie wydaje się bardzo wymagająca ale 4 gwiazdki są. Docieram na przełęcz i uderzam szutrówką w dół – wstępują we mnie nowe siły, bo wysokość już przestaje utrudniać jazdę. Szybko dojeżdżam do schroniska, gdzie czeka już Gosia. Jemy wielką porcję makaronu z orzechami, pesto i podejrzanie wyglądającymi dodatkami. Ruszamy ścieżką odchodzącą prosto w dół z Refugio del Pouqeira (ok. 2500m). Trasa rekomendowana przez Juniora, Jarka i Klaudka, którzy zjeżdżali tu dzień wcześniej, jako niezły hardcore (ich przejazd opisany jest w bikeBoard #1-2/2010). Zresztą od razu bardzo trudna, sporo serpentyn, dość stromo. Jednak mimo zmęczenia jedzie się bardzo przyjemnie. Zjeżdżam coraz głębiej w malowniczą dolinę – połączenie zieleni, wody i skał. Ścieżka czasami sprawia wrażenie, że powinna się skończyć bo jest zbyt stromo, żeby mogła iść dalej. A dalej jest x mostków i krótkich podjazdów, a to wszystko singletrailami wymagającymi czujnej jazdy i niejednokrotnie przestawiania roweru w miejscu. Upał coraz mocniejszy bo i wysokość stopniowo tracimy. Ostatni odcinek przed elektrownią w La Cebadilla (ok. 1600m) jest bardzo wymagający – eksponowane nawroty na kamiennej ścieżce, stromo. Po długim podjeździe/podejściu i blisko 2000m zjazdu w pionie w ciężkim terenie, to najcięższa próba, z jaka przyszło się zmierzyć na tym wyjeździe. Udaje się wszystko przejechać, choć na jednym prostym trawersie, zwalniając do zdjęcia, muszę się ratować przeskokiem przez kierownice. Pod elektrownie docieramy ok. 17 i już wiemy, że będzie ciężko dotrzeć pod auto. Skracamy trasę w kierunku Cortijo de los Molinos. Podejście/podjazd w słońcu wysysa resztki sił. Docieramy do drogi prowadzącej z Bubion do Hoya del Portillo z nadzieją, że zatrzymamy jakiegoś stopa. Na złość jednak nic nie jedzie – rozdzielamy się więc i ja kręcę do góry, a Gosia schodzi do miejscowości na dół z zadaniem zorganizowania transportu. Ostatecznie dokręcam do naszego auta i tak robi się w sumie 2000m w górę, 2000m w dół i 41km w całości. Zmęczenie daje się we znaki, ale było warto. Jeden z celów wyjazdu osiągnięty, przy czym okazało się, że można połączyć zdobywanie szczytów z bardzo technicznym i ciekawym zjazdem o przewyższeniu prawie 2km. Wojtek |