Oxygenium.pl

Strefa Outdooru

Outdoor Adventure

Trzy Żywioły Outdooru

Frower Power

Dwukołowe lewitacje

Skala Trudności G3R



Sporty przestrzenne


Nurkowanie
Zakrzówek


Trail Marathon
Mogielica


Snowboard
Kasprowy


Snowboard
Tatry Zach. SKvs.PL


Adventure Racing
Rajd 360 - Beskid Śląski


Winter Treking
Tatry Zachodnie


Trailrunning
Tatry Zachodnie SK


Treking
Góra Cyc - Góry Atbaj


Nurkowanie | Freediving
Morze Czerwone


Treking
Gebel St Katrin - Synaj


Wyprawa wspinaczkowa
Pakistan 2008


G3R Wallpapers
Stoh - panorama by Wojtek 'Failo' Zdebski
Tapety pulpitu



Panoramy
Stoh - panorama by Wojtek 'Failo' Zdebski
Zobacz galerie górskich panoram



Panoramy 360°
Szymoszkowa FR
Big Berta
| Kładki



Filmiki
(kliknij prawym i użyj funkcji "Zapisz element docelowy jako...")

2008-00-30
Vlk. Choc [24.3MB]
2008-00-30
Szczebel [6.6MB]


Top Secret


2010.02.26 - 03.17
Meksyk

Miasta
Tlaxcala, Puebla, Cholula, Apizaco, Puerto Escondido, San Nicolas, Ciudad Serdan, Mexico City

Wulkany
Cofre de Perote, La Malinche, Iztaccíhuatl, Sierra Negra

Uczestnicy
Klaudek, Wojtek

 

Widoki

Meksykańskie Preludium

Pomysł wyjazdu rowerowego za ocean został wyartykułowany ok. 2 lata temu. Ponieważ nie chodziło tutaj o zwykłą turystykę a prawdziwą wyprawę rowerową (nie mylić z Puchatkową „przyprawą”) główną ofiarą moich namolnych nagabywań padł Klaudek. Klaudek ma dar pozornego, dyplomatycznego odrzucania wszystkich głupich lub niewykonalnych pomysłów; a jednocześnie zwiedził już dużą cześć górskiego świata, co świadczy o jego braku konsekwencji. Zastosowałem taktykę określaną przez młodocianych jako „po bandzie”: najpierw namawiałem na eksplorację Papui Nowej Gwinei lub Peru; zastosowałem tajemną argumentację w stylu „teraz albo nigdy”; przekonywałem, wbrew zdrowemu rozsądkowi, że miesiąc na zorganizowanie wyjazdu wraz ze znalezieniem sponsorów to nic takiego. I tak w końcu Klaudek uległ - dusza globtrotera przyćmiła na chwilę zdrowy rozsądek (trudno nie zgodzić się na własny pomysł ;-) /Klaudek).

W zasadzie ten wyjazd nie miał szans powodzenia: zbyt niski budżet, zbyt mało czasu na zorganizowanie czegokolwiek, a zwłaszcza sponsorów, w końcu El Nino, który ku naszemu zaskoczeniu wywołał mega opady śniegu w środku pory suchej. Skoro jednak powiedzieliśmy A to trzeba było działać. Otuchy dodał nam sponsorski podarek od firmy Velo – nowiutkie Hayes Ace. Chociaż stresu nie dało się uniknąć. Hamulce dotarły na tydzień przed wyjazdem i to bez wymaganych adapterów, pokrowiec na rower był szyty na ostatnią chwilę, w pracy spiętrzenie i zarwane noce, obiecany przewodnik i mapy nie dotarły do nas, nie wiedzieliśmy, gdzie spać i jak się na miejscu poruszać.

Drzwi do samolotu zamknęły się i ruszyliśmy w nieznane i średnio zaplanowane. Podroż trwa praktycznie całą dobę i dobrze jest ją spędzić w pól-letargu, tak żeby móc z dystansem podejść do tego co czeka po wylądowaniu… A okazuje się, że plecaka Klaudka nie ma, a właściwie wg systemu jest w Meksyku, a chwilę później z powrotem w Londynie. Klaudek w totalnym szoku nie może poradzić sobie z wypełnieniem formularza: „Rodzaj bagażu” – plecak taki jak ten, co tam leży... Przecież tam leży plecak Klaudka! Choć w zasadzie nikt nie wie, dlaczego dopiero teraz się pojawił, czyżby leciał innym samolotem?

Z kolei Mój bagaż wzbudził zainteresowanie miłej parki: starsza Pani i jej pies. Twierdzą, że coś jest z nim nie tak. Nauczony doświadczeniem gram w otwarte karty – odpakowuję kanapkę pokazując, że przecież nie ma w niej narkotyku, którego absolutnie nie można wwozić, czyli wędliny. Pani po oględzinach popatrzyła z dezaprobata na swojego psa, nie znajdując nic niedozwolonego w wyrobie Gosi. Później konsumując kanapkę odkrywam, że pies miał nosa na kiełbasę.

Następne zadanie to zakup biletów na autobus, tylko że skończyły się druczki. Są podobno dostępne w tajemniczym miejscu zwanym „terminal dos”. Jak się okazało, trzeba podjechać po nie właśnie autobusem. Ryzykujemy, płacimy w ciemno i... wbrew insynuacjom autora przewodnika nie zostajemy wyrolowani.

Autobus dowozi nas do Tlaxcali. Tam czeka na nas jedyny nocleg, który mieliśmy zarezerwowany. Po dotarciu na miejsce ok. północy okazało się, że czas przeszły jest jak najbardziej na miejscu – rezerwacja była ważna do 19, a teraz hotelik jest już pełny. Kolejny raz pakujemy dwa rowery i nasze zacne osoby do małego sedana i modląc się, żeby silnikowi starczyło mocy na podjazd pod kolejną górkę docieramy do bardziej otwartego dla nas hoteliku.

Nazajutrz rozpoczynamy poznawanie lokalnego kolorytu od wizyty w sklepie z telefonami. Po ok. 3h dyskusji na migi i przy użyciu translatora internetowego uruchamiamy lokalną kartę telefoniczną. Później dowiemy się, karta zarejestrowana w innym stanie (Meksyku) to kiepski interes, gdyż połączenia międzystanowe są dużo droższe. Najważniejsze, że wreszcie udaje nam się skontaktować z lokalnymi rajderami, zapoznanymi przez Klaudka na PinkBike'u. Obiecują przyjąć nas w Puebli.

Lądujemy w wielkim terminalu przypominającym polskie lotniska – to dworzec autobusowy TAPO w Puebli, który stanie się naszym głównym węzłem komunikacyjnym. Odbiera nas komitet powitalny w postaci sympatycznego Niemca Stephana i jego żony. Autkiem typowym dla meksykańskich rajdersów (Dodge pick-up z silnikiem Hemi 5,7) dowozi nas do hacjendy Carlosa. Carlos don Commencal jest dla nas jak ojciec chrzestny i wraz ze swoimi kompanami kompensuje brak naszego przygotowania organizacyjnego (głównie brak znajomości hiszpańskiego) oraz niezrozumienie lokalnej specyfiki. U niego zakładamy główną bazę wyprawy korzystając również z dobrodziejstwa porad i wsparcia logistycznego.

Montaż przetransportowanych półfabrykatów powiódł się – nadają się do jazdy, nawet jeżeli amor Foxa jest toporny jak Rock Shox z roku 1995, a hamulce Formuli trochę grymaszą podczas swojego debiutu na dużych wysokościach. Formule zabrałem dla pewności obok Hayesów. Klaudek w pełni zaufał Ace'om od sponsora i nie widzi powodów do narzekania.

Ledwo zdążyliśmy poskładać rowery, a lokalesi zabierają nas do baru na zapoznanie. Trafiamy do imprezowni zbudowanej z okrętowych kontenerów. Tzw. Container City jest w Choluli - klimatycznym miasteczku pod Pueblą. Tam do późna integrujemy się z międzynarodową bandą rajderów. Jutro czeka nas pobudka o świcie i pierwsza jazda w okolicach wulkanu Cofre de Perote. Od razu znacznie powyżej 3000 m, tylko że już jesteśmy na 2100.

Wojtek