Oxygenium.pl

Strefa Outdooru

Outdoor Adventure

Trzy Żywioły Outdooru

Frower Power

Dwukołowe lewitacje

Skala Trudności G3R



Sporty przestrzenne


Nurkowanie
Zakrzówek


Trail Marathon
Mogielica


Snowboard
Kasprowy


Snowboard
Tatry Zach. SKvs.PL


Adventure Racing
Rajd 360 - Beskid Śląski


Winter Treking
Tatry Zachodnie


Trailrunning
Tatry Zachodnie SK


Treking
Góra Cyc - Góry Atbaj


Nurkowanie | Freediving
Morze Czerwone


Treking
Gebel St Katrin - Synaj


Wyprawa wspinaczkowa
Pakistan 2008


G3R Wallpapers
Stoh - panorama by Wojtek 'Failo' Zdebski
Tapety pulpitu



Panoramy
Stoh - panorama by Wojtek 'Failo' Zdebski
Zobacz galerie górskich panoram



Panoramy 360°
Szymoszkowa FR
Big Berta
| Kładki



Filmiki
(kliknij prawym i użyj funkcji "Zapisz element docelowy jako...")

2008-00-30
Vlk. Choc [24.3MB]
2008-00-30
Szczebel [6.6MB]


Top Secret


2010-06-06
DH Jurgów

Joy Ride Open Series

Trasa
Jurgów

Uczestnicy
Klaudek, Mecenas (aka DAD Wypiór-ton), Pucek, Skaczek, Sławóś, Tomek oraz Igor (aka iGEE Wypiór-ton)

 

 

Technika
Widoki

Joy the ride - share your joy

Jest taki wierszyk Tuwima, napisany z myślą o wkraczających w dorosłe życie maluchach, w którym wylicza się zasługi różnej maści fachmanów, a to, że "murarz domy buduje, krawiec szyje ubrania", zaś piekarz nie miałby butów, gdyby nie szewc, który z kolei bez chleba długo by nie pociągnął. Bo, drogie dziatki, musicie wiedzieć, że bez tych skromnych rzemieślników żyłoby się trudniej, o ile w ogóle dałoby się toczyć wózek zwany życiem. Nic bowiem po musklach i technice przyłożenia łapy do dyszla, jeżeli po kilku metrach wózek się rozkraczy, a nie będzie miał kto go naprawić. Na nic się zda koński uśmiech woźnicy z szerokokątną ekspozycją dwóch rzędów ponad śnieg bielszych siekaczy, jeśli fura znajduje się w opłakanym stanie, a na pit stopie nie uraczysz mechanika gotowego zrobić swoje.

Właśnie ten wierszyk chodzi mi po głowie, gdy wspominam drugą edycję Joy Ride Open, czyli Amatorskiego Pucharu Polski. Dlaczego? Bo z powodu obniżenia dolnej granicy wieku startujących w okolicach mety pojawiło się wielu takich tuwimowskich backstagemanów. Przywieźli na zawody swoje dopiero co oderwane od cycka dzieciaki i, o ile te dzieciaki to już powoli takie małe kozaki, nie tylko stylem jazdy, ale i zachowaniem poza trasą naśladujący swoich starszych kolegów, to ich rodzice pozostali sobą - pełniącymi swoje role społeczne szacownymi obywatelami, którym nie wiedzieć skąd przytrafiła się przygoda (całe szczęście, że nie osobista) z adrenalinowym szaleństwem. A jako że szaleństwo najskuteczniej zwalczać udając, że nie ma w nim nic nienormalnego, to i oni obserwowali zmagania swoich pociech jakby to był bieg z szarfą przez przeszkody.

Może dlatego, że sam po raz pierwszy wystartowałem ze swoim 7-letnim Igorem, szybko się zalogowałem do tej rodzinnej biesiady. Trzeba jednak zaznaczyć, że pomimo sielankowej aury obok, na jednej z lepiej przygotowanych tras downhillowych w Polsce, rozgrywały się prawdziwe zawody z profesjonalnym pomiarem czasu, dyplomami i... pietruszką dla najlepszych. Były więc emocje: stres, nerwy a nawet łzy i przede wszystkim jazda po bandzie, byle tylko urwać kilka sekund. Ba, były nawet Asy, a wśród nich bezkonkurencyjny Sławek Łukasik, który wykręcił najlepszy czas.

Nie można jednak zapominać o tych, którym na dwuminutowej trasie Sławek dołożył 30 sekund albo i więcej. Bo to głównie dla nich Siara organizuje Amatorski Puchar Polski. Przy nich prosi prezentowali się jak monstery z innej bajki, na gościnnych występach. I o to właśnie chodzi. Nie sądzę, żeby ambicją organizatora było konkurować z cyklem imprez Diverse Contest, wpisujących się w rywalizację o oficjalny Puchar Polski, gdzie to elita i pozostali licencjowani zawodnicy nadają ton. Jak głosiła moja i Igora teamowa koszulka, na Joy Ride Open "Wypiór-nadaje-ton" (czyli: Rafał DAD Wypiór-ton i Igor iGEE Wypiór-ton; Marta maRACH Wypiór-ton musi jeszcze poczekać na start, bo na 16-calowym rowerku - chodzi o rozmiar kółek - mogłaby mieć pewne problemy w stromym i rojącym się od korzeni lesie, którym wiła się w dolnej części trasa). Zresztą ton nadawał każdy, kto dobrze się bawił, zachęcany przez MC, by do wyników podchodzić z dystansem, bo najważniejsze to mieć radochę z jazdy i dzielić się tą radochą. Wszak główną stawką była dmuchana franca - replika kultowego forfitera, przyznawana największemu luzakowi imprezy.

No i udało się - decyzją jury zaszczyt karmienia gumowego aligatora czikenami przypadł Igorowi za najwcześniejszy debiut w historii polskiego downhillu. I jak tak stałem pod podium, oklaskując najmłodszego ridera za najdłuższy, jakby nie było, przejazd, spłynęła na mnie jasność wielka (fakt, że w on czas nastały potopowe słoty) i zrozumiałem, że u stóp góry spotkali się przedstawiciele wszystkich rodów: Lecha, Piasta Kołodzieja, Kraka i zapomnianego Nieboraka i wszyscy oni zostali zaproszeni, by w dniu pańskim wstąpić na górę i wspólne hahahihi wznosić i śmiać się jak głupi do sera. I na chwilę zapomniałem, że przybywam z polskiego piekiełka, gdzie każda inicjatywa spotyka się z oporem materii, a głównym zmartwieniem ziomala jest, żeby bliźni nie wzniósł się za wysoko, gdzie sport jest zabijany przez działaczy, a młode talenty zakopywane w ziemi, więc jak już na horyzoncie pojawi się jakiś rzutki menedżer, a tym bardziej sponsor, to witany jest jak zbawiciel. I zrozumiałem, że sponsoring zaczyna się tu - pod nazwiskiem tego, kto ci podarował pierwszy rower, a contest masz wszędzie, gdzie mierzysz czas, czy chociażby jedziesz drugiemu na kole. Po prostu: joy the ride, ale też share your joy. Czyste endorfiny, bez toksyn i frustracji. I teraz pojadę, bo złapałem flow.

I have a dream, że któregoś dnia piekarz z naprzeciwka i mechanik z przedmieścia zrzucą się na wpisowe i benzynę dla młodego zawodnika, by wystartował w kolejnej edycji Amatorskiego Pucharu Polski, a właściciel narożnej knajpki będzie miał radochę, że na racingowym jerseyu ma napisane, gdzie robią najlepsze kebaby w mieście. Zaś dla króla prędkości na mecie będzie przygotowane krzesło w stylu Ludwika z Kalwarii. I tak bez sprzedawania się za gówniane pieniądze koncernom, bez pomocy pseudo-działaczy sportowych, z pominięciem oficjalnych struktur i nieoficjalnych układów, dorobimy się zawodników, a oni dorobią się na nas. Jak u Tuwima: "dla wspólnej korzyści i dla dobra wspólnego".

I pomyślałem jak bardzo nie chcę się przebudzić z tego snu, jak chciałbym, żeby ta niedziela trwała bez końca, ale dobrze wiem, przekonałem się o tym przez czterdzieści do bólu powtarzalnych lat, że po niedzieli nadejdzie poniedziałek, a po poniedziałku - poponiedziałek i tak dalej i znowu przez pół dnia będę lizał rękę, która mnie gównem karmi, żeby przez drugą połowę odreagowywać jak u Tuwima:

Absztyfikanci Grubej Berty
I katowickie węglokopy,
I borysławskie naftowierty,
I lodzermensche, bycze chłopy.
Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajką wytwornych pind na kupę,
Rębajły, franty, zabijaki,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Tak czy owak, dziękuję Ci - Siara, za tę niedzielę. See you later, aligator. Do zobaczenia piekarze, mechanicy, stolarze i knajpiarze - niebawem was nawiedzę, żebrząc o sponsoring dla paru utalentowanych podopiecznych, a jeśli odmówicie, zamienię wasze córki w sowy.

Mecenas

W tekście wykorzystano fragmenty wierszy Juliana Tuwima pt. "Wszyscy dla wszystkich" i "Całujcie mnie wszyscy w dupę".