2010-08-15 Najwyższe Góry Trasa Uczestnicy
|
Technika Widoki |
Bobry i Świstaki na Dachu Świata* Społeczność bobrów i świstaków przeszyła elektryzująca wiadomość - bobry i świstaki wyruszają na dach świata. Nie wszyscy, rzecz jasna, lecz tylko wybrani - elita himalaistów, którym do pełni szczęścia brakowało zdobycia najwyższego spośród wszystkich znanych im szczytów. Wyprawa miała więc mieć wymiar prestiżowy, ale ponadto nadano jej wydźwięk międzynarodowy, bo oto wyzwanie dumnej górze rzuciła wspólna ekspedycja bobrowsko-świstacka. Istny precedens, przecież do tej pory obie społeczności w najlepszym wypadku się ignorowały. Świstaki z wyższością spoglądały na wiecznie urobione bobry, podczas gdy ci ostatni zarzucali świstakom bezproduktywną egzystencję, upływającą przy zawijaniu sreberek. Tak więc pomimo że ekspedycja była wspólna, to jednak cele przyświecające jej uczestnikom były różne. Chociaż bobry grały twardzieli, wcale nie były pewne, że dane im będzie wrócić bez szwanku z ekskursji - żaden bóbr do tej pory nie przebywał tak długo na tak dużej wysokości. A przecież nie tylko mieli zatknąć narodowy proporzec na szczycie, ale jeszcze wznieść tamże charakterystyczną dla siebie konstrukcję. Całe szczęście, że przynajmniej świstaki niczego nie musiały udowadniać, ani sobie ani światu. Właściwie to nie wiadomo po co w ogóle pchały się na górę, i to z bobrami? Złośliwi twierdzili, że chodzi o gwiazdorstwo i zaraz dodawali, że ambitne bobry pierwej sczezną nim pogodzą się z rolą popaprańców, mających stanowić tło dla podniebnych popisów świstaków. Niejeden nasłuchiwał, czy w obozie doszło już do waśni. Wielu było takich, którzy nie wierzyli w sukces, przekonani, że wyprawa skończy się jedną wielką awanturą. Tymczasem bobry i świstaki maszerowały pod górę ramię w ramię. Zdobywały metr po metrze przewyższenia, nie cofając się nawet przed funkcjonariuszami służby leśnej. Nikt zresztą nie śmiałby zawrócić świstaków, bo niby dokąd? Przecież były u siebie. A bobry, wiadomo, to święte krowy dla panów w zielonych mundurach. Nawet gdyby postanowiły wybudować tamę u źródeł matki rzeki, nikt by im nie zabronił - widać taki zew natury. Tymczasem za łączoną ekspedycją stała kolejka sponsorów. Tak długa, że można się było zastanawiać, czy to wciąż jeszcze wyprawa narodowa, czy już komercyjna. A przecież w swoim czasie patroni upomną się o swoje prawa i po prezentacji logotypów na szczycie może zabraknąć miejsca dla samych himalaistów, nie wspominając o bobro-konstrukcji. Nikt jednak na dobrą sprawę nie wiedział, ile będzie miejsca na szczycie. To znaczy, może świstaki wiedziały, ale nie powiedziały. Zresztą jak tu budować tamę bez drewna? Byle jak, odpowiadały zrezygnowane bobry, z niepokojem spoglądając na przerzedzający się na długo przed szczytem las. Można by wytaskać na plecach bele drzewa, ale same, bez pomocy świstaków, nie dałyby rady, a duma nie pozwalała zwrócić się o pomoc. Świstaki zaś hasały beztrosko, nie świadome dramatu rozgrywającego się w duszach bobrów. Sukces wyprawy stanął pod znakiem zapytania. Co z tego, że bóbr pokona barierę 1700 m. n.p.m., jeżeli nie wybuduje tam domu? Bóbr bezdomny to nie bóbr, to... to... świstak. A świstak zatknął proporzec Milki, cyknął fotę i teraz siedzi i patrzy tępo jak bobry kręcą się po kamienistym szczycie jak w ukropie. Budują istne orle gniazdo, że sam führer by się nie powstydził. Nie ma drzew? To postawimy tamę z kamieni. Na tej skalnej pustyni jest ich pod dostatkiem. A satelity głupieją, bo im góra z góry nagle rośnie. Będzie skandal. Rozdzwoniły się gorące telefony głów państw, na które góra rzuca cień. Ministrowie Rolnictwa organizują interwencyjny skup zboża w związku że spodziewanym zmniejszeniem niedosłonecznionych plonów. Ministrowie Obrony Narodowej wysyłają saperów, by rozbroić górotwór. Zaś Ministrowie Spraw Wewnętrznych postawili w stan gotowości antyterrorystów - taka kupa kamieni piętrząca się nad podległymi im obywatelami grozi atakiem. A experci przestrzegali, że kurhan na czubku góry to zastygły wulkan, który w każdej chwili może rozpocząć erupcję. Jak zwykle pierwsza na szczycie była telewizja - cały naród zamarł przed telewizorami, wszak rzecz dzieje się w miejscu zapomnianym przez Boga, omijanym przez trzęsienia ziemi i ubogim w wulkany. Z ambon płyną napomnienia - sporządza się listy zbawionych i potępionych. Ale cicho, bo rozpoczęła się bezpośrednia transmisja z dachu świata. I co? I nic - stoi ściana z kamieni, taki wiatrołap, za którym schowało się kilku turystów w oczekiwaniu na wschód słońca. Poza tym nie ma śladów żadnej aktywności: ludzkiej czy nadprzyrodzonej. Nawet natura zastygła - wyłożyła się jak baba jaka na łące i śpi. Tylko świstak siedzi i zawija sreberka. Szpieg z Dachu Świata * tekst powstał zgodnie z zasadami szyfrowania danych teleadresowych |