Oxygenium.pl

Strefa Outdooru

Outdoor Adventure

Trzy Żywioły Outdooru

Frower Power

Dwukołowe lewitacje

Skala Trudności G3R



Sporty przestrzenne


Nurkowanie
Zakrzówek


Trail Marathon
Mogielica


Snowboard
Kasprowy


Snowboard
Tatry Zach. SKvs.PL


Adventure Racing
Rajd 360 - Beskid Śląski


Winter Treking
Tatry Zachodnie


Trailrunning
Tatry Zachodnie SK


Treking
Góra Cyc - Góry Atbaj


Nurkowanie | Freediving
Morze Czerwone


Treking
Gebel St Katrin - Synaj


Wyprawa wspinaczkowa
Pakistan 2008


G3R Wallpapers
Stoh - panorama by Wojtek 'Failo' Zdebski
Tapety pulpitu



Panoramy
Stoh - panorama by Wojtek 'Failo' Zdebski
Zobacz galerie górskich panoram



Panoramy 360°
Szymoszkowa FR
Big Berta
| Kładki



Filmiki
(kliknij prawym i użyj funkcji "Zapisz element docelowy jako...")

2008-00-30
Vlk. Choc [24.3MB]
2008-00-30
Szczebel [6.6MB]


Top Secret


2010.09.04
Lago di Garda (Włochy)

Trasa
Monte Baldo - Sentiero 5, 7 i 659

Uczestnicy
Tolek, Wojtek

 

 


Technika
Widoki

6x6x2380 Monte Baldo

-To gdzie jedziemy jutro?
-Byle nie było jakiegoś meczącego podejścia, bo jeżdżę już od środy każdego dnia – stwierdził Tolek.
Zjazd z głównej grani Monte Baldo bardzo dobrze prezentował się w tym kontekście – wyjazd kolejką, kilka małych górek po drodze a tak naprawdę bez jakiś wielkich przewyższeń, a jakby tego było mało - długi zjazd, no ale przecież o to chodziło. Dla zachęcania pokazałem Tolkowi opis z przewodnika Mosera stwierdzający, ze nie ma żadnego możliwego przejazdu główna granią Monte Baldo, a także, że nikt nie wpadł na pomysł by opisać zjazd Sentiero 5 co zwiększało prawdopodobieństwo, że szlak powinien być skrajnie trudny. Od razu zwiększyło to jego zainteresowanie tą opcją i stwierdzenia, ze grań to grań, że teren będzie ciężki, a że zjazd może okazać się nieciekawy nie zmieniały tutaj już jego podejścia.
Należy dodać małe sprostowanie. 5-tka na mapie rzeczywiście wygląda bardzo abstrakcyjnie, jednak biorąc pod uwagę siłę przekonywania Wojtka, ciekawość co może kryć szlak poprowadzony w tak abstrakcyjnie wyglądającym z „dołu” terenie i co najważniejsze mapa o skali 1:50 000 z której nie wynikało, ażeby na grani były jakieś większe problemy. – Jak miałem się nie zgodzić? (Tolek)

Przy dolnej stacji kolejki pierwsze zaskoczenie, bo jakaś wycieczka crossowców z Czech wykupiła cały wagonik i musimy czekać ponad godzinę. Robimy w między czasie krótki rekonesans po Malcesine, gdzie próbuję namówić Tolka na sekcje zdjęć mającą pokazać, że nie wszystko na tym świecie kreci się wokół rowerów – chyba nie wypadł specjalnie przekonująco.
Nie było tak źle, zdjęcia są! Z resztą była to wycieczka rowerowa. (Tolek)

Po ekspresowym zwiedzeniu Malcesine wróciliśmy do kolejki i spokojnie wyjechaliśmy na górę. Na górze mgła, zimno, na dodatek słabo widać gdzie mielibyśmy iść i dlaczego. Decyzji Tolka pozostawiam, czy idziemy granią czy nadkładamy drogi i metrów npm, żeby skorzystać z asfaltu a później wejść dopiero na grań. My wybraliśmy pierwszą i będziemy ten wybór pamiętać…

Początkowo szeroka, przyjemna droga, jakieś tablice informacyjne, na których mówi się o tym, że rowerzyści maja nie straszyć zwierząt, ale to chyba nie znaczy, ze nie mogą tam jeździć? Wchodzimy w grań, idzie się dosyć przyjemnie, szkoda tylko, ze widoki ograniczone mgłą. W zasadzie na tym można by poprzestać opis podejścia, bo przecież nam chodzi głównie o zjazdy. Dodajmy tylko, że „podejście” (ok. 400 m w pionie (+/- parę małych górek po drodze) i 4 500 m w poziomie) zajęło nam ok. 5h, że dla odciążenia nóg używaliśmy też rąk, że tam gdzie są łańcuchy wcale nie jest tak źle, a tablice upamiętniające turystów, którzy zostali na zawsze w górach występują tylko w sztuce 1. Dwa najwyższe szczyty Mt. Baldo odsłoniły się w pełni tylko na chwile zza mgły, ale to dobrze, bo po co mielibyśmy się bardziej stresować i zastanawiać w jaki sposób w takim terenie można poprowadzić jakikolwiek szlak.

W końcu znajdujemy się pod Cima di Valdritta i początek naszego zjazdu jest już widoczny. Zaglądamy z grani w dolinę, którą idzie nasze Sentiero 5 – miłe zaskoczenie, bo szlak wygląda na przejezdny, tylko wielkość i krajobraz doliny zapiera dech w piersiach. Turyści mówiący, że tu się nie da przejechać albo że będzie sehr schwierig – kolejny raz mylili się w 50%. Ostatnie 5h siłowni też nie robi z nas skowronków i jazda idzie opornie.

Początkowo rozdziewiczamy piargi po nawijane na liczne zakręty i poprzetykane skalnymi miejscówkami. Zjeżdżamy, zjeżdżamy, coraz później a wysokościomierz zablokował się na 1800/1900m npm – trawers, krótkie podejście, niezbędny odpoczynek nie sprzyja zbijaniu wysokości. Normalnie marzymy o długich zjazdach, ale tutaj bardziej zastanawiamy się co nas czeka niżej i czy znajdziemy się na dole przed zmrokiem. Sekcja a'la Chocz (tak przynajmniej twierdzą bikerzy, którzy tam byli, bo nam kierownictwo G3R zabroniło tam jeździć/zaleciło robić to pod kryptonimem świstak dratewka) pozostanie nam w pamięci – mi nagle poluzowała się linka i testuje ustawianie przerzutki na wąskiej i bardzo stromej ścieżce, Tolek sprawdza szczękę w swoim kasku wybierając sobie tradycyjnie najbardziej ambitną linię, jaką można wymyśleć.

Odpoczynek, bo jesteśmy padnięci, picie się kończy a tu ciągle grubo ponad 1,5km zjazdu w pionie. Stroma ścianka, zakończona sekcją kamienną i mijamy dwóch włoskich turystów, którzy albo przetransformują się w maratończyków, albo czeka ich nocleg w górach. My w każdym razie robimy kolejny odpoczynek i napełniamy bukłaki wodą ściekającą z przewieszonych skal. Robi się trochę płynniej, co nie znaczy, ze prosto.

Docieramy do skrzyżowania z „7ka”, która odsłania kolejne oblicze dzisiejszego zjazdu – szybkie trawersy wąskimi singletrailami po równym podłożu podsypanym żwirkiem, mega agrafki z poprzecznymi belkami i czasami sporą ekspozycja. Odpadają nam już ręce, ja walczę z Formulą, w której nie ma już klocków hamulcowych, wiec nie zbiera dobrze, a Tolek ze stalowymi nerwami robi agrafki nie przejmując się nawet gdy przednie kolo wyjeżdża poza ścieżkę a obok sporo powietrza. Walczymy z tymi metrami npm, żeby w końcu zupełnie bez sil dotrzeć na 740m. Rezygnujemy z prostszego (pierwszego oznaczonego w Moserze jako 6* odcinka) trasy i uderzamy szybszym i dość prostym (choć początkowo stromym a przy większych prędkościach podchwytliwym) kawałkiem w dół.

W pół godziny przed zapadnięciem zmroku docieramy do Malcesine, wbijamy się na pizze i oglądamy zdjęcia – których niestety ze względu na brak czasu i zmęczenie materiału nie ma zbyt wiele. Rozmawiamy, czy nie warto byłoby wprowadzić podwójnych oznaczeń wycieczek: ilość gwiazdek dla określenie trudności podejścia i ilość gwiazdek dla wskazania trudności zjazdu - takie 6x6.

Przy okazji 2380m zjazdu w pionie, 21km w bardzo trudnym terenie, nachylenie max 49% - tak akurat, żeby Tolek mógł zregenerować siły, a ja żebym zaczął krótki wypad do Włoch mocnym akcentem. Tolek zarzeka się, że kolejnego dnia, jeździmy tylko około południa i jakąś łatwa, krótka trasą.
Podsumowując: dla niektórych z nas było to chyba najdłuższy zjazd przy tak wysoko postawionej poprzeczce. Trzy zupełnie różne szlaki, 5ka i 7ka bardzo wymagające, na ostatnim rozjeździe wybraliśmy już prostszą 659kę, a nie 1kę opisaną w Moserze jako praktycznie nie przejezdną. Świadczy to tylko o tym w jakim byliśmy stanie po zjechaniu dwóch szlaczków skoro Wojtek odpuścił szlak oznaczony sześcioma gwiazdkami a ja nie naciskałem. (Tolek)

Wojtek