2006-09-16 Stoh (Słowacja/Mała Fatra) Trasa Uczestnicy |
Technika Widoki |
100H i 8siem kółek Powrót na Stoha po epickiej wyprawie sprzed trzech sezonów był pewną niewiadomą. Często gęsto zdarza się, że powtórki hitów z przeszłości nie wypadają już tak rewelacyjnie, okazuje się, że "tamten klimat", który był kiedyś tam, był niepowtarzalny. Ale kiedy Mała Fatra pojawiła się za szybą samochodu... rozłożysta sylweta Stoha z podwieszoną pod szczytem stromą halą... wiedziałem, że będzie dobrze... Podjazd Dolina Bystricką jest taki sobie, to wiemy, ale postanawiamy mimo wszystko wdrapać się na Sedlo Medziholie od tej strony, ustawiając się bardziej pod kątem wygodnego powrotu do samochodu. Pętla kilometrażem nie poraża, przewyższeniem specjalnie też nie, ale specyfika słowackich gór nie jeden raz rozbijała nasze czasowe rachunki. Na podjeździe do głosu dochodzi Failo (www.enduroriderz.pl), chłopak ma sporo oktanu w żyłach, także trzeba się sprężać, ale dzięki temu początek czasowo jest lepszy niż dwa sezony temu ;) Tuż pod przełęczą tradycyjna próba psychy, stromo, pozwalane kłody, trochę chaszczowania, taka typowa słowacka ścieżka górska, po której widać, że za często tędy ludzie nie chodzą. Ale za to te góry lubię. Przełęcz Medziholie zaskakuje in minus tłumami, zalew turystów. Jakby to nie była Mała Fatra. Nad głowami napina swoje skalne muskuły Rozsutec, góra, która kusi już od dwóch sezonów, ale ...jeszcze pokusi, choć Wojtek zajawił się na projekt zjazdu z Rozsypańca, więc może w 2007.. Z przełęczy proponuję w dobrej wierze trawers żółtym szlakiem zamiast pchania roweru w górę czerwonym. Mam nadzieję, że jadąc trawersem będzie ciekawie, technicznie, z klimatem... bla bla bla Nadzieja matką głupich, Junior podsumowuje ten odcinek kilkoma siarczystymi epitetami, których tutaj nie powtórze (ale mogę na maila jakby ktoś chciał). Mało jazdy, dużo tachania sprzętu - szlak nieporozumienie, anty-MTB. Przytopiliśmy szacunkowo ponad godzinę czasu na tej chałturze. Z Sedla pod Stohem podejście wcale nie ma zamiaru odpuszczać, stromo, podejrzewam, że nawet na zjeździe mogłoby być ciekawie. Na ramieniu Stoha niedaleko szczytu otwierają się ogromne przestrzenie, po niebie rozpływają się dziesiątki szczytów. Towarzyszy temu fajna mieszanka barw i odcieni, złote hale, agresywnie błękitne niebo, delikatnie kładące się na grani promienie słońca. Słowa są bezużyteczne, coś tam oddadzą być może fotki, ale trzeci wymiar (bez skojarzeń Failo ;) pozostanie na zawsze nieuchwytny, wiatr, przestrzeń, klimat. Wdzieramy się na szczyt. Wiodczki! to jeden z tych powodów, dla których siłowalismy się ze sprzętem przez kilka ostatnich godzin. Wrzut dodatkowych ubrań nieoddzowny, od północy zasuwają chłodne wiatry, inna sprawa, że są okolice godziny 17. Wysmagani wiatrem ruszamy w dół. Dzielimy się na dwie ekipy, ruszam z Failo stromymi halami pod kopułą Stoha. Wciśnięte na max heble, zwłoki maksymalnie wywieszone za siodełko, rowery toczą się jakby nic nie robiły sobie z naszych usilnych prób skontrolowania toru jazdy. Spływamy gigantyczną, stromą halą pod niewielkie przełamanie. Kawał sytej jazdy. Teraz kolej na duet Wojtek-Junior, pstrykamy im fotki, dwa małe punkciki przecinają dwoma liniami Stoha. Dopiero po ich jeździe (max wychylenie za siodło) widzę, że tutaj faktycznie jest konkretnie stromo. Dalej podłączamy się pod singletrack wijacy się grzbietem, momentami singiel znika pomiędzy krzewami, to znów ostro odbija w bok, utrzymanie się na nim wymaga gimnastyki za kierą. Z mało wybitnego szczytu Żobraka ścieżka ruszaświetną techniczną sekcją, trochę męczymy ten fragment, robię powtórki 2 miejscówek żeby nie mieć później wyrzutów sumienia. Potem strome singielki z wchodzeniem w wiraże na zablokowanym kole, poetyka technicznej jazdy, Junior wybiera z kolei odmienny wariant z pivotami na przednim kole. Dość długo już jedziemy w dół, ale doliny wciąż gdzieś daleko w dole, robi się półmrok kiedy wypadamy na szybkościówkę. Tutaj wytracanie wysokości zaczyna nam iść lepiej (czyt. totalny piec). W końcóweczce dopadają nas ciemności, akurat na odcinku z korytem rozcinającym na pół drogę. Lawirowanie po bandach na ślepo to taka sobie atrakcja, w końcu wpadam w rynnę i ciągnę nią do spodu po kamolcach. Wypadamy w Kralovanach praktycznie w zupełnych ciemnościach. Kilka godzin magii Małej Fatry za nami. Kończąc wycieczkę na dole przy torach w Kralovanach, poczuliśmy odrealnienie, zupełnie jakbyśmy się nagle obudzili ze snu.. Sebas Bonus! Fotorelacja Failo na ENDURORIDERZ.pl
|