Nie tylko hydranty Z Węgierską Górką kojarzą mi się dwie rzeczy: hydranty/kraty kanałowe (po których drepcze pół Krakowa) i trasa na Baraniej. Ta trasa jest po prostu zadziorna. I niezmiennie od kilku lat to chyba najlepsza pętla z kat. "GFR - 30km" w B. Śląskim (albo wyprowadzcie mnie z błędu jesli gdzies tam czai się cos równie ciekawego :) Barania zreszta legitymuje się jednym z największych spadków pionowych w naszych górach - 980m na odcinku zjazdowym do WG (spawiedliwości trzeba oddać, że na tych 13km jest też 220m przewyższenia w górę) i to własnie ta końcowka stanowi o sile ekspresji trasy. Czytaj dalej
|
Parszywa dziesiątka Takiej bandy świat nie widział od czasów parszywej dwunastki, chociaż zabrakło ducha, by po raz kolejny w historii ludzkiego pomiotu osiągnąć eschatologiczną frekwencję. Jednakowoż klekot podskakującego na nierównościach żelastwa był tak wielki, jakoby cały legion przetaczał się przez górę, przez miejscową ludność Pilskiem zwaną na cześć pewnego trunku chmielowego, w którym upodobanie nazbyt często tu znajdowano. Dzieła dopełniały złowróżbne fullface'y i ochraniacze jeźdźcom postać pokracznych gnomów nadające. Armagedon, powiadam, zagłada narodów, czarna sotnia niczym szarańcza runęła z wysoka, a przewodził jej, ujadając na okoliczną gawiedź, której umyśliło się, o Madonno, protestować w imię świętego spokoju, rycerz z końskim ogonem i w strudzonych ciągłą walką nakolannikach, którego klacz zowią Atomikiem alias Norco, co wspak czytane magicznym zaklęciem się jawi, za sprawą onego ów jeździec pewnie w siodle siedzi i okaleczyć się nie pozwala, odkąd znachor - jełop tutejszy ramię mu na krzyżu naprostował i krzyżmem namaścił... Czytaj dalej...
|
Cemetary Bike Park Haloween Party Noc z 31. października na 1. listopada jest bez wątpienia symboliczna. Zazwyczaj wtedy przypominamy sobie o śmierci. Myśl o niej ewidentnie przeszkadza w życiu, więc trzeba ją jakoś oswoić. My postanowiliśmy się z nią trochę podroczyć w typowym dla nas stylu. Chłopaki, jutro w nocy robimy imprezę rowerową na cmentarzu, niech wpada każdy kto jeździł, jeździ lub chciałby jeździć - taki przekaz zaczęliśmy rozsyłać do wszystkich znajomych. Na tłumy nie liczyliśmy, bo czasu na decyzję było niewiele i wątpiliśmy, żeby rodacy skusili się na dziwaczne Halloween. O dziwo nikt z kumpli nie posądził nas o utratę zdrowia psychicznego. Czyżby jeżdżenie po cmentarzu w przednoc Wszystkich Świętych było czymś oczywistym? Czytaj dalej...
|
Mapy kontra góry W planie było szybkie przecięcie Pasma Koskowej w rejonie Makowa Podhalańskiego, następnie Pasma Chełmu (oba pozaszlakowo). Miałem na to tylko 3 godziny. Zaliczyłem dwie nawigacyjne wtopy pomimo b.dokładnego śledzenia stokówek i bazowania na wysokościomierzu. Byłem pewien, że popełniłem gdzieś błąd, ale po zrzuceniu tracka z GPS na GoogleEarth okazało się, że odbiłem w dobrym momencie, zabrakło natomiast na mapie dwóch stokówek. Druga nieścisłość pojawiła się kilka kilometrów dalej na Księżym Zarębku (rejon Makowskiej Góry), drogi zaznaczonej na mapie po prostu nie było (jeżdżę na B.Makowski 2007 Wyd.II). Zapychanie w górę łąkami (~100m przew/25min) z szukaniem drogi było już cięższe, ale dla pewności przeszedłem całą długość jaru - tej drogi nie ma... Czytaj dalej...
|
Informacja o bieżących składkach dla użytkowników tras w Trupim Lesie. Więcej...
|
Uraczeni workiem ...pod schroniskiem na Przegibku (1000m npm) meldujemy się dość późno i gdyby to było następnego dnia (po przejściu na czas zimowy), złapał by nas za fraki zmrok. Na szczęście wstrzeliwujemy się na styk, do zachodu pozostaje około 20 minut, znajduje się nawet chwila na przełknięcie prowiantu, jakieś dwa-trzy zdjęcia. Uciekając w dolinę w blasku ostatnich promieni słońca, wpadamy na zielony szlak trawersujący stoki Bendoszki i Pleskierówki. Niepozornie wyglądająca na mapie 4 kilometrowa dróżka ze spadkiem 370m podłącza nas pod napięcie ~50km/h. A, że przy tych prędkościach łatwych zakrętów nie ma, w dolinę spadamy uwaleni króliczym hormonem. Jak słusznie skojarzył Junior, ten zielony szlak Przegibek - Rycerka ma w sobie dużo z nieistniejącego już w formie z roku 2004 czarnego szlaku Hala Krupowa - Sidzina, kuszącego i szybkością i lekkim hazardem uciekających zakrętów... Czytaj dalej...
|
Małe Pieniny październikowym latem W ubiegłym, krótkawym sezonie pętla przez Małe Pieniny była odkryciem roku. Ha, wiem jak to zabrzmi w oczach-uszach Failo, który mógłby powiedzieć "a nie mówiłem chłopie"... No ale czasem potrzeba jakiejś szczypty pieprzu (piorunów i burz) , soli (singletracków), żeby powstało danie prawie doskonałe - tzw. trasa tras '07.Opowiadałem o niej z niemałym przejęciem chłopakom, ale na ich twarzach malowała się obojętność ;) Za dużo przełęczy, za dużo singlowych trawersów, dużo interwałowej jazdy. To co dla mnie jest na dobrą sprawę esencją mtb (bo nie samym zjazdem czowiek żyje), dla nich było argumentami... przeciwko uderzeniu w ten rejon. Ot, skrzywienie FR ;) Czytaj dalej...
|
Dżedaj: Reaktywacja Cztery miesiące. Tyle potrzebowałem czasu, żeby znów wsiąść na rower po glebie zakończonej złamaniem pięty i masakrą stawu skokowego. Nikt, kto nie doznał podobnej długotrwałej kontuzji nie będzie wiedział co to za uczucie - "wrócić". Ciężko opisać, co się czuje, kiedy po 120 dniach przerwy pęd wiatru znów rozwiewa bluzę a dwa koła płyną po ścieżce w lesie z zawrotną prędkością. Dopiero wtedy można w pełni docenić taką chwilę. Zwyczajną i niezwyczajną zarazem. Dzisiejszy krótki wypad na rower jest na pewno kamieniem milowym w moim powrocie do zdrowia. Jedynym z tych jaśniejszych dni podczas długotrwałej rehabilitacji - równie ważnym jak zdjęcie gipsu (po 6 tygodniach od złamania), pierwsza jazda autem (po 2 miesiącach) i pierwszy dzień bez kul (2.5 miesiącach). Czytaj dalej...
|
Chocz znaczy zjeżdżaj Chocz - mówi Rav. Jakie "chocz"? Mówi się: "chodź", a raczej zjeżdżaj. Tylko nie spadaj. Chocz. Nie wiadomo nawet jak to się pisze, a cóż dopiero zjeżdża. W górnej partii przytroczyli łańcuchy do skał, dla, jak to mówią Słowacy, bezpecnosti horolezcov. My jednak nie rozumiemy ni w ząb po słowacku, więc ładujemy się z rowerami i po kilku godzinach wędrówki, przybierającej czasem postać wspinaczki, osiągamy poziom 1616 metrów. Wystarczy, żeby się zabić, chociaż nie wszystkim, bo żądny wrażeń Mariusz Strażak znika za granią, by po chwili pojawić się kilkadziesiąt metrów dalej i niżej, na sąsiednim szczycie, niby narośl zakłócającym samotną dominację Chocza. Czytaj dalej...
|
Zlot Gipsowych Czarownic Mała retrospekcja. Jest rok 2007, ciepły, wilgotny czerwiec. Pokonujemy wówczas z Adamem klasyczna pozycje Beskidu Żywieckiego. Redykalny, Lipowska, Rysianka, Abrahamów - te nazwy mowia same przez "się" - po prostu kupa fajnej jazdy. Pod schroniskiem na Lipowskiej spotykamy wtedy Arcziiego. Przemierzajac dalej trasę razem, ani ja, ani zapewne on nie spodziewamy się wtedy, że niedługo w odstępie kilku dni obaj wyladujemy na długi czas w gipsowni (z trójcy ocalał tylko Adam odstawiajac MTB do końca sezonu, ale do dzis nie wrócił ;-) Czytaj dalej...
|
Tatrzański Bieg pod Górę 2008 - 9km, 1070m przewyższenia, 90 min limitu na Myslenickich...
|
Austriacka Odyseja Myślę, że Alpy nie potrzebują żadnej reklamy wśród rowerowej braci. Góry, o których marzyłem od małego - przeskok z Beskidow był niesamowity. Ja tam sie czułem jak dziecko wyciągnięte z osiedlowego placu zabaw, wsadzone na 10 godzin do samochodu i wyrzucone w Disneylandzie. Przyjazd do Hinterglemm o 2 w nocy i mała niespodzianka, pierwszy nocleg musimy spędzić w busie, bo nasz 4-gwiazdkowy hotel działa do 23. No i jeszcze całą noc leje. Za to rano nagroda: Jarek krzyczy "Pucek, wyjdź, wyjdź" i moim oczom ukazuje się piękna alpejska dolina spowita mgłą, ten widok chyba zapamietam do końca życia. W hotelu, co nas dosc mocno zaskoczyło, pani recepcjonistka na hasło DOWNHILL zasypuje nas mapami tras i broszurami reklamowymi z bikeparków. Dołącza do nas Mariusz z Mielca i po małym przegrupowaniu atakujemy góry. Czytaj dalej...
|
|